Co jakiś czas kolejne pokolenia odkrywają na nowo twórczość Stanisława Brzozowskiego. Dla lewicy jest on przenikliwym interpretatorem marksizmu i jednym z najzdolniejszych, a zarazem najbardziej zapomnianych pisarzy polskiej nowoczesności. Prawica na autora „Legendy Młodej Polski” patrzy przede wszystkim przez pryzmat oryginalnie pojmowanego nacjonalizmu oraz konwersji na katolicyzm, której dokonał pod koniec życia. Czasami można odnieść wrażenie, że niemal każdy z Brzozowskiego może „wziąć” coś dla siebie. Czy aby na pewno? Faktem jest, że rozważania twórcy koncepcji filozofii pracy nieustannie ewoluowały, dlatego trudno jest pojąć niektóre wątki przez niego podejmowane bez choćby skrótowego oglądu całokształtu jego myśli.
Dzieciństwo i młodość
Stanisław Brzozowski urodził się w 1878 r. w Maziarni na Lubelszczyźnie, w zubożałej rodzinie ziemiańskiej. Jego dzieciństwo i wczesna młodość były zetknięciem się z rzeczywistością „szlacheckiego rozkładu”, któremu Brzozowski w swoich pracach nie szczędził krytyki. Po latach zanotował w pamiętniku gorzkie myśli o dusznej atmosferze intelektualnej tamtego okresu („Rodzice moi byli oboje, w różnej postaci, rozbitkami szlacheckiego rozkładu: z tradycyami zamożności i majątku, bez tradycyi pracy, z osłabionem lub zanikającem poczuciem rzeczywistości, celów i uczuć ogólnych”, „(…) pamiętam wieczory nieskończenie przeciągające się, gdy ojciec zaciągał mnie i brata do gry w winta: pamiętam jego spojrzenie, z jakiem krążył on koło mnie nielitościwie nie zważając czy czytam, piszę, nie zważając na to, że tak wymownie nie widziałem jego zabiegów”, „Biedny mój ojciec – ofiara własnej szlachetczyzny, chaosu woli i myśli!”[1]).
Radykalnej rozprawy ze swoją rodzinną przeszłością i rodziną szlachecką w ogóle, Brzozowski oficjalnie dokonał w powieści „Płomienie”. Jej głównym bohaterem jest Michał Kaniowski, którego wątek dorastania rażąco pokrywa się z życiorysem autora „Legendy Młodej Polski”. To wszystko nie przeszkodziło Brzozowskiemu w intensywnym samokształceniu i „pożeraniu” książek od najmłodszych lat: jak wspomina w jednym z listów do Wilhelma Feldmana, do 13 roku życia poznał „wszystkich naszych romantyków”, a od 14 do czasów uniwersyteckich czytał „przeważnie Moskali” („kilkakrotnie” Bielińskiego, Dostojewskiego, Puszkina, Turgieniewa i Gogola)[2].
W 1896 r., po ukończeniu gimnazjum w Niemirowie, Brzozowski rozpoczął studia na Wydziale Przyrodniczym Uniwersytetu Warszawskiego. Ten okres nie trwał długo – po roku został czasowo relegowany z uczelni za udział w antyrosyjskiej manifestacji, a w 1898 r. władze carskie aresztowały go i osadziły w Cytadeli Warszawskiej za działalność w tajnym Towarzystwie Oświaty Ludowej. W tym samym czasie Brzozowski pełnił również funkcję prezesa zarządu Bratniej Pomocy Uniwersytetu Warszawskiego. Wydarzenia te niosły istotne konsekwencje dla dalszego życia młodego intelektualisty. Osiem lat później na jaw wyjdzie sprawa defraudacji pieniędzy Bratniaka przez Brzozowskiego oraz złożonych obszernych zeznań carskiej policji. Co istotniejsze, w więzieniu autor „Płomieni” zachorował na gruźlicę, wskutek której przez późniejszy okres życia musiał nieustannie jeździć na południe Europy, i która go ostatecznie zabiła.
Po wyjściu z więzienia miało miejsce kolejne ważne wydarzenie: podczas pobytu w sanatorium w Otwocku Brzozowski poznaje Antoninę Kolberg, bratanicę Oskara Kolberga, z którą w 1901 r. bierze ślub. Pisarz wyznał później, że w momencie poznania swojej przyszłej żony był „nad przepaścią całkowitej zguby moralnej: absolutnej niewiary w siebie i ludzi. Pogardzałem sam sobą jak zżartym przez trąd trupem. Gdyby nie ona i jej wiara we mnie – nie wydobyłbym się nigdy”[3]. Antonina Kolberg była, jak trafnie określił Maciej Urbanowski, aniołem stróżem Brzozowskiego[4]. Nie tylko opiekowała się nim podczas gorszych momentów zdrowotnych, ale także przepisywała setki stron jego nieczytelnego pisma i do końca życia pozostała najbliższym towarzyszem, podczas gdy prawie całe środowisko literackie i polityczne odwróciło się do Brzozowskiego plecami.
„Indywidualizm bezwzględny”
Debiut literacki Brzozowski zaliczył w 1901 r., pisząc powieść pt. „Pod ciężarem Boga”. Pozycja ta nigdy się nie ukazała – carskie służby skonfiskowały rękopis, który przetrwał w archiwach do dziś. Wiele wątków zostało później wykorzystanych (niektórych wręcz skopiowanych) w powieści „Wiry”, która była publikowana w częściach w periodyku „Głos” w latach 1905–1906. Pierwsza powieść Brzozowskiego musiała czekać na publikację ponad sto lat: ukazała się dopiero w 2012 r. nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Paradoksalnie utwór nie ma wydźwięku antyreligijnego, a wręcz przeciwnie: można w nim odnaleźć wątki, które nie współgrają z poglądami pisarza sprzed okresu nawrócenia na katolicyzm. Sam Brzozowski w publicznym oświadczeniu z 1908 r. wskazywał, że na początku literackiej kariery zajmował „zachowawcze stanowisko”[5]. W istocie, debiut autora „Legendy Młodej Polski” można interpretować z takiego punktu widzenia. Jednym z głównych bohaterów jest Konrad Czyński, były ksiądz, który wraz z żoną inicjuje działalność antyklerykalnego pisma „Ogniwo”’. Z upływem czasu, dręczony wyrzutami sumienia, popada w obłęd, nie mogąc znieść tytułowego ciężaru Boga. Z kolei inny z bohaterów, młody literat Edmund Machnicki, wydostaje się z wewnętrznego kryzysu dzięki odnalezieniu miłości swojego życia oraz powrotowi na łono Kościoła katolickiego.
Postawa ta silnie kontrastuje z okresem „indywidualizmu bezwzględnego” z lat 1901–1903. Termin ten Brzozowski zapożyczył zresztą od wczesnego Nietzschego, podobnie jak część poglądów na temat filozofii i kultury. Młody filozof, podążając za swym duchowym mistrzem, sławi w eseju 1901 r. „zmysł historyczny”, który rozumie jako „zdolność odtwarzania cudzych myśli i uczuć”[6]. Mówiąc szerzej i nieco bardziej współczesnym językiem, według tej koncepcji jednostka posiadająca ów zmysł historyczny może się wyzwolić od rodzimej tradycji, kultury, moralności czy nawet cywilizacji i potrafi recypować zupełnie obce normy i wzorce. Rdzeniem takiej postawy filozoficznej jest absolutyzacja wartości poznania empirycznego, a konsekwencją – całkowita relatywizacja pojęciowa. Nie istnieje obiektywne dobro ani obiektywne zło. Nie istnieją zresztą żadne obiektywne wartości. Brzozowski chwali sobie kontemplacyjny (żeby nie powiedzieć próżniacki) styl życia, który dostępny jest dla bardzo niewielkiej części społeczeństwa. W artykule „Sztuka i społeczeństwo” z połowy 1903 r. twierdzi, że celem sztuki jest stworzenie własnej rzeczywistości, bowiem swoboda jednostki nigdy nie może się zrealizować w żadnym społeczeństwie. Co ciekawe, znajdował dla takiej postawy socjologiczne uzasadnienie: osobowość człowieka w dobie modernizmu została przytłoczona mnogością różnych punktów widzenia, które wzajemnie się podważają, wzrastającą różnorodnością społeczną i sumą pojedynczych faktów. Współczesność nie zna obiektywnej wykładni. Człowiek jest skazany na relatywizm i „bezwzględny indywidualizm”. Największym przyjacielem i osobistym mentorem tego okresu był dla Brzozowskiego Stanisław Przybyszewski. Autor „Płomieni” powtarzał za nim znany aforyzm: „My późno urodzeni, przestaliśmy wierzyć w prawdę” i jednocześnie akcentował poczucie tęsknoty za nią i wewnętrzną pustkę[7]. Na marginesie warto odnotować, że po latach w przedmowie do „Idei” Brzozowski wyznał, że dzięki Przybyszewskiemu nie zastygł „na stanowisku asystującego przy życiu własnej duszy widza”[8]. Twórczość Przybyszewskiego, choć uznawała bezsilność jednostki wobec świata, to w przeciwieństwie m.in. do Zenona Przesmyckiego „Miriama” akcentowała wartość buntu i nakazywała szukać prawdy wewnątrz samego siebie.
Krytyka dziejowego automatyzmu
Brzozowski ostatecznie odchodzi od nihilistycznego indywidualizmu w artykule „Filozofia czystego doświadczenia” i przede wszystkim „Filozofii czynu”. W roku ich publikacji, czyli w 1903, Brzozowski rozpoczyna wędrówkę, która ostatecznie będzie skutkować powstaniem oryginalnej koncepcji „filozofii pracy”. Z pierwszego okresu Brzozowski wyniósł cechę uwidaczniającą się do końca jego życia: niechęć wobec racjonalizmu i obiektywizmu. We wstępie do „Filozofii czynu” młody filozof rozwija zasadniczą kantowską myśl: to nie pojęcia kształtują nasze myśli, ale nasze myśli kształtują pojęcia. „Nic nie jest ani pięknem, ani dobrem, ani prawdziwem samo przez się, lecz wszystko stać się niem może, gdy przez człowieka w pewien sposób odczute, przemyślane, spostrzeżone zostanie” – pisze[9]. Kluczowe pojęcia dla ludzkości, takie jak religia, moralność, prawo, zmieniają się na przestrzeni dziejów, a jedyną ciągłością jest stosunek, którzy zachodzi między nimi a człowiekiem żyjącym tu i teraz. Zadaniem filozofii jest zbadanie owego stosunku i jego kształtowanie się na przestrzeni dziejów – i tu z pomocą przychodzi Marks. Na razie Brzozowski poprzestaje na odcięciu się od kontemplacyjnego podejścia do świata i ogłasza nową prawdę: żaden czyn ludzki nie jest pozbawiony znaczenia, lub inaczej – każdy człowiek podświadomie i bezwiednie zawiera w sobie cały „systemat metafizyczny”, który staje się ciałem poprzez działanie w „biologiczno-społecznej” przestrzeni. Stanowisko to będzie skutkowało także zniesieniem rozbratu między „poznaniem” a „czynem”. Nieprzypadkowo „Filozofia czynu”, choć napisana w 1903 r., jest zawarta w „Ideach” z 1910 r., w których została wyłożona koncepcja filozofii pracy.
Podobnie jest z esejem o filozofii Richarda Avenariusa, zwaną filozofią czystego doświadczenia bądź empiriokrytycyzmem. Niemieckiego filozofa Brzozowski pod względem doniosłości myśli zestawił wówczas z Nietzschem. Nie chodziło tutaj jednak o naśladownictwo, ale o dokonanie wyłomu w dziejach filozofii. Avenarius z innej strony dochodzi do podobnych wniosków co Nietzsche, czyli do przekonania o relatywnym charakterze wszelkich pojęć.
Centralnym momentem empiriokrytycyzmu było rozważanie o teorii poznania z punktu widzenia czystego doświadczenia. Avenarius był świadomy paradoksalności swojego zadania: jak można bowiem teoretyzować o czystym doświadczeniu, skoro już na samym początku musimy obrać pewne założenia, które są wynikiem jakiegoś doświadczenia? Filozof ten jednak nie szukał pozytywnych rozwiązań i odpowiedzi na pytania, tylko podobnie jak Nietzsche dekonstruował metafizykę, która była (i jest) fundamentem klasycznej filozofii. „Czem jest rzeczywistość: materyą czy duchem? Odpowiadał Avenarius podobno ani jednem, ani drugiem, czemś trzeciem”[10]. A czym konkretnie? Nie wiadomo. Nie ma żadnej różnicy między przedmiotem poznania (czymś, co poznajemy) a jego wyobrażeniem. Poznanie można rozpatrywać tylko i wyłącznie w ramach „układu C” (Avenarius posługiwał się matematycznymi kategoriami), czyli układu nerwowego człowieka.
Brzozowski miał świadomość, że takie stanowisko jest bliskie nihilizmowi i dostrzegał w nim pewien tragizm Avenariusa. Jego pesymizm został negatywnie przyjęty przez zwolenniczkę empiriokrytycyzmu, Józefę Kodisową, która zarzucała mu błędną interpretację myśli twórcy filozofii czystego doświadczenia. Najbardziej istotne jest to, że już na początku swojej drogi Brzozowski uznał klasyczną metafizykę za „przezwyciężoną” (używając jego języka), którą w późniejszych pracach wprost nazywał magią. Jego twórczość z lat 1904–1905 w dużym uproszczeniu można streścić jako krytykę „automatyzmu dziejowego”, który, zdaniem filozofa, miał swoje oblicze w różnych odmianach pozytywizmu (z wyszczególnieniem ewolucjonizmu), jak i błędnie interpretowanego marksizmu.
Najwybitniejszemu przedstawicielowi ewolucjonizmu – Herbertowi Spencerowi – autor „Kultury i życia” zarzucał nieścisłości w skonstruowanym przezeń systemie etycznym, który opierał się na rzekomo naukowych faktach. Angielski filozof dowodził, że rozwój społeczeństwa można tak samo wyjaśnić, jak rozwój gatunków zwierząt czy roślin. Postęp, rozumiany jako nieustawiczne przystosowywanie się do otoczenia, był jego zdaniem taką samą koniecznością jak funkcjonowanie praw przyrody. Czym jest owo „przystosowywanie się do otoczenia”? Choć Spencer nie określa tego wprost, Brzozowski z jego myśli wywodzi, że przystosowanie („koordynacja bezwzględna”) oznacza po prostu szczęście, które w etyce ewolucjonistycznej rozumiane jest jako dobro samo w sobie. Tutaj rodzi się kolejne pytanie: czym jest szczęście? Polski filozof krytykuje Spencera właśnie za wprowadzanie wartości zrozumiałych samych przez się, które ostatecznie okazują się treściowo puste. „Szczęście jest pojęciem formalnym; oznacza ono tylko sposób, w jaki odczuwamy spełnienie naszych dążeń, urzeczywistnienie naszych wartości”[11]. Brzozowski ironizuje, że „szczęśliwe” jednostki można byłoby przecież na pewno odnaleźć wśród niewolników bądź pańszczyźnianych chłopów. Teoria postępu zaś opiera się zgoła na czymś innym, przeciwstawnym wręcz: nie idzie o przystosowywanie się, a o rzucenie wyzwania zastanemu światu, o świadome ujarzmiane przyrody, gdyż „swoboda to nie nasza zgoda z rzeczywistością, lecz zgoda rzeczywistości z nami”[12]. To człowiek winien narzucać prawa przyrodzie, a nie ona nam.
Swoje rozważania Brzozowski rozwinął w obszernym studium zatytułowanym „Monistyczne pojmowanie dziejów i filozofia krytyczna” 1904 r., którego celem było wykazanie, że takie światopoglądy, jak m.in. pozytywizm (wraz ze wszystkimi swoimi gałęziami) czy socjalizm naukowy, to w istocie dwie strony tego samego medalu. Wspólnym mianownikiem tych postaw miał być pewien schemat myślowy, którego rdzeniem było pojmowanie życia społecznego jako zbioru faktów przyrodniczych. Zadaniem człowieka było jedynie właściwe zinterpretowanie tych faktów i odgadnięcie praw, jakie między nimi zachodzą. Brzozowski uderza w sam rdzeń filozofii naturalistycznej: w pojęcie faktu, który pozytywiści traktowali jako ostatnią instancję i wyznacznik swojego światopoglądu. W ich ujęciu fakt był czymś niewzruszalnym, istniejącym obiektywnie i zewnętrznie od człowieka. Fakt miał potwierdzać teorię. Autor „Idei” powołuje się na myśl Goethego, że w każdym fakcie zawarta jest już teoria. Mówiąc inaczej, każdy fakt czy schematyzacja rozpatrywana jest z pewnego punktu widzenia, jest położona na danej osi współrzędnych i nie istnieje niezależnie od obserwatora (przedmioty stosują się do pojęć, nie odwrotnie). „Coś” możemy jedynie rozpatrywać jako fakt, ale to „coś” nie jest faktem. Z tej teorii wybrzmiewa oczywiście pewien rodzaj konstruktywizmu, ale paradoksalnie Brzozowski dedukcję tę wykorzystuje przeciwko filozofii pozytywistycznej: skoro A może być jedynie określone przez stosunek do B i na odwrót, nie może być mowy o trwałej podstawie takiego światopoglądu: „wszystko znika, grunt drży nam pod nogami i zapada się, i rozwiera się czarna nicość, w której migocą jedynie stanowiące nas i świat zjawiska”[13]. I nie chodzi tutaj bynajmniej o kontestowanie nauki i zaprzeczanie jej znaczeniu. Chodzi o próbę sprowadzenia rozwoju ludzkości i motywów jej działania do kategorii naukowych, przyrodniczych. Człowieczeństwa nie można wytłumaczyć za pomocą nauki bądź wiary w naukę.
Co ważniejsze, Brzozowski przypuszcza także atak na socjalizm naukowy, a konkretnie na element „konieczności dziejowej”, wypływającej z fundamentalnej zasady myśli Karola Marksa, że byt kształtuje świadomość. W tym miejscu warto przytoczyć dłuższy cytat autora „Kultury i życia” poświęcony temu zagadnieniu:
„1) Każda teoria jest tylko ideologiczną nadbudową odpowiadającą pewnemu specjalnemu ustosunkowaniu sił ekonomiczno-społecznych.
2) Lecz samo to pojęcie o stosunkach ekonomiczno-społecznych jest także tylko pewną postacią takiej ideologicznej nadbudowy.
3) A więc myśl zależy od ustosunkowania sił społecznych, a ponieważ wszystko to, co wiemy o ustosunkowaniu tych sił, zarówno jak sama ta kategoria, jest tylko pewną postacią myśli, więc najpierw czyni się z myśli, świadomości – byt mgłę, unoszącą się ponad bytem, później zaś niedostrzegalnie (gdyż częściowo i to są wyniki podziału pracy!) absorbuje się cały byt w myśl, która zarazem jest i nie jest, w ten sposób redukuje się wszystko do zamaskowanej przed sobą nicości”[14].
W kontekście dotychczasowej myśli Brzozowskiego nietrudno odgadnąć, co miał za złe tak przedstawionemu stanowisku: jakakolwiek forma determinizmu, automatyzmu, konieczności, która pod płaszczykiem naukowych pojęć rości sobie prawa do wyjaśnienia funkcjonowania świata, odbiera człowiekowi wszelką podmiotowość i konsekwentnie stosowana musi prowadzić do nihilizmu. Mówiąc nieco bardziej potocznie, możemy siebie zapytać: po co mamy myśleć, działać, czuć, skoro i tak dzięki naukowej teorii „monistycznego pojmowania dziejów” wiemy, co się stanie? Aktem bytowym, czymś, co niejako go ustanawia, jest samo poznanie. Brzozowski już w 1904 r., a więc na dwa lata przed zaznajomieniem się z myślą jednego ze swoich głównych mistrzów, Georges’a Sorela, kształtuje zręby filozofii pracy. Krytykując monizm dziejowy, ale pozostając wierny materializmowi, ogłasza, że akt bytowy jest niczym innym jak twórczością, rozumianą jako fizyczne, mechaniczne wręcz podporządkowywanie przyrody. Dogmatyzm historyczny zaś „czyni i z tego, co stanowi przedmiot naszej aktualnej twórczości – treść stwarzaną, lecz jak gdyby w nas tylko, a nie przez nas”[15]. Człowiek nie tylko zostaje upodmiotowiony, ale zostaje wezwany do czynu, bowiem jego człowieczeństwo realizuje się w twórczości.
Brzozowski w swojej teorii nie krytykuje samego Marksa, ale raczej błędne interpretacje jego myśli. Zresztą, w jednym z listów w 1907 r. pisał zjadliwie, że „marksizm socjaldemokratów nie jest ani nauką, ani filozofią, ani polityką – jest religią, przypominającą kalwinizm lub mahometanizm, tylko mutatis mutandis”[16]. Największą zasługą filozofa z Trewiru było „ściągnięcie” filozofii na ziemię i ukazanie jej czynnego, antropologicznego charakteru. „Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić” – pisał Marks we wczesnym stadium swojej twórczości. Zmiana ta miała się odbyć rzecz jasna poprzez zmianę „bazy”, czyli stosunków społecznych, lub mówiąc kategoriami Brzozowskiego, zmianę stosunku człowieka do przyrody i wzrostu panowania nad nią. Winę za zniekształcenie fundamentalnego wkładu Marksa w rozwój ludzkiej myśli zrzucał twórca filozofii pracy na Engelsa, czemu dał później wyraz w słynnym eseju „Anti-Engels”.
Wojna z Sienkiewiczem i endekami
Powróćmy na chwilę do życiorysu Brzozowskiego, który w tym okresie jest już znany w ówczesnym literackim światku z powodu rozpoczęcia w wieku 24 lat kampanii skierowanej przeciw Henrykowi Sienkiewiczowi. Młody krytyk literacki odpowiedział bowiem na niepochlebną opinię autora „Krzyżaków” nt. literatury modernistycznej, której zarzucał promowanie rozwiązłości etycznej (Sienkiewicz posłużył się tutaj terminem „porubstwa”) i bezwartościowość. Wyczyn początkującego filozofa niektórzy ówcześni uznali za skandaliczny, zwłaszcza w kontekście, że jego dramat został nagrodzony na łódzkim konkursie dramatycznym im. H. Sienkiewicza, w którego kapitule zasiadał sam Sienkiewicz. Krytyka tego wielkiego autora nie była przypadkowa – w atakowaniu szlacheckiego zaścianka Brzozowski z lubością używał określenia „połaniecczyzna” (od nazwy powieści Sienkiewicza „Rodzina Połanieckich”), jako synonimu bierności, intelektualnego tchórzostwa i cynizmu. Autor „Legendy Młodej Polski” w swojej polemice z Sienkiewiczem nie pozostał jednak osamotniony – doszło nawet do drobnych rękoczynów między redaktorami „Głosu”, w którym publikował Brzozowski, a redaktorami „Kuriera Warszawskiego”.
W grudniu 1904 r. Brzozowski angażuje się w szereg wieców zorganizowanych przez środowisko „Kuźnicy”, których celem było wyrażenie poparcia dla ruchu rosyjskich konstytucjonalistów. Później będzie kwestionował sens tego zaangażowania, w którym po raz pierwszy zasłynął talentem oratorskim i przy okazji przypłacił gwałtownym pogorszeniem zdrowia. W lutym 1905 r. Brzozowscy razem z dwuletnią córeczką wyjeżdżają do Małopolski, w której z przerwami spędzają prawie cały rok. W Zakopanem i Krakowie na zaproszenie Wilhelma Feldmana Brzozowski wygłasza serię odczytów, które cieszyły się dużą popularnością. Tam również wszedł w kontakt ze środowiskiem PPS-u, który wkrótce zaowocuje propozycją Witolda Jodki-Narkiewicza napisania przez Brzozowskiego broszury politycznej dla partii (ostatecznie nie została opublikowana ze względu na zmianę taktyki politycznej ugrupowania). W grudniu 1905 r. pogarszający się stan zdrowia zmusza Brzozowskiego do wyjazdu do Włoch. Miesiąc później z jego listu po raz pierwszy możemy przeczytać wzmiankę o planie napisania „Legendy Młodej Polski”, która ostatecznie ukaże się dopiero w 1909 r. Marzec 1906 r. to moment światopoglądowego przełomu: Brzozowski w liście do swojej przyjaciółki Salomei Perlmutter kreśli zarys filozofii pracy. Świadczy to o tym, że koncepcja ta była oryginalnym pomysłem polskiego filozofa, gdyż pierwsze dzieło Georges’a Sorela do ręki weźmie dopiero miesiąc później.
Rok 1906 to także okres wytężonej publicystyki politycznej, która była wymierzona przede wszystkim w endecję. „Nie tracę jeszcze nadziei, że ich kiedyś na latarniach zobaczymy. Psy. (…) O ND nie mogę mówić ani pisać, wyrywają się spod pióra wprost nieczłonkowane przekleństwa i wymyślania” – czytamy w jednym z listów[17]. W rzeczy samej, teksty Brzozowskiego publikowane na łamach „Przeglądu Społecznego” były wypełnione antyendeckim jadem. Spod jego pióra wyszły artykuły o znamiennych tytułach: „Stronnictwo chłopskiej krzywdy i narodowej hańby”, „Oto wszechpolskie są Bismarcki!” czy „Wszechpolski trąd”, w których oskarżał endecję o bycie kontynuatorką wszystkich negatywnych cech „szlachetczyzny”. Nie powinno zatem dziwić, że Brzozowski został zapamiętany także jako antynacjonalistyczny komentator życia politycznego. Jednak niespełna trzy lata później wypowiadał się już zupełnie inaczej, gdzieniegdzie przejawiając nawet sympatię do wrogiego socjalistom obozu, o czym konsekwentnie zapominają jego współcześni lewicowi apologeci.
Endecy nie zamierzali się nie rewanżować. W listopadzie tego samego roku na Politechnice Lwowskiej rozrzucono ulotki zawierające zeznania Brzozowskiego ze śledztwa z 1898 r., w którym miał obciążyć kolegów. Na jaw wyciągnięto także kwestię defraudacji pieniędzy z Bratniej Pomocy. Była to nie tylko reakcja na publicystyczną działalność Brzozowskiego, ale także próba wywarcia nacisku na władze uczelni, aby te przerwały jego wykłady, które odbywały się na zaproszenie Wydziału Towarzystwa Bratniej Pomocy Słuchaczów Politechniki we Lwowie. W międzyczasie odbywały się również wybory do „bratniaka”, w którym o wpływy walczyła młodzież socjalistyczna i endecka.
W odpowiedzi Brzozowski opublikował list otwarty, w którym szeroko odniósł się do stawianych zarzutów. Pisarz jeszcze raz podkreślił swoją winę i poddał się wyrokowi sądu koleżeńskiego w sprawie defraudacjipieniędzy, który skazywał go na trzy lata „całkowitego wykluczenia z życia towarzyskiego” oraz organizacyjnego. W liście ujął się honorem i nie wskazał, że pieniądze przeznaczył na leczenie ciężko chorego ojca. Sam Brzozowski znajdował się wówczas w tragicznym stanie materialnym, nawet jak na jego warunki bytowe. Podobnie rzecz miała się z zarzutami o złożenie obszernych zeznań carskiej policji. Autor „Kultury i życia” podkreślał, że miał wówczas zaledwie 19 lat, „bardzo małe pojęcie o zasadach konspiracyjnej działalności” i uległ pomyłce, „rozpoczynając rozumowaną polemikę z przedstawionym przez żandarmów materiałem”[18]. Ponadto żandarmi w niewielkim odstępie czasowym po spisaniu protokołu kazali Brzozowskiemu spisać nowy, tłumacząc się tym, że stary zaginął. W ten sposób powstało w sumie pięć protokołów. Według pisarza student, którego zeznania obciążały najbardziej, otrzymał taką samą karę jak on i po wyjściu z więzienia uścisnęli sobie dłonie. Brzozowski przyznawał jednocześnie, że bez względu na okoliczności jego zachowanie ze śledztwa nie może wytrzymać krytyki, a on sam zdecydował się wówczas na nieangażowanie się w bezpośrednią politykę i życie konspiracyjne.
Atak wymierzony w Brzozowskiego spalił na panewce – za pisarzem wstawiły się wszystkie środowiska socjalistyczne, a wykłady nadal się odbywały. Przeniesiono je tylko do innej sali i kontynuowano aż do momentu gwałtownego pogorszenia stanu zdrowia wykładowcy, który znowu musiał udać się w podróż na południe Europy. Tam kończy „Kulturę i życie” i równolegle poznaje autorów, którzy, jak się zdaje, popchną Brzozowskiego w kierunku nacjonalizmu i protofaszyzmu. Mowa tutaj m.in. o włoskich poetach Carduccim i Leopardim. Studiuje także Sorela i anarchistów. W jednym z listów pisał, że gdyby był człowiekiem zdrowym i „nie zniechęconym do stykania się z ludźmi”, to wyjechałby do Francji, aby pracować w tamtejszych związkach zawodowych, „jedynej formie nowoczesnego ruchu robotniczego”[19]. Owocem fascynacji anarchistami będzie natomiast znana powieść „Płomienie”, która opowiada o działalności terrorystów z organizacji Narodnaja Wola. Brzozowski w tamtym czasie uważał Sorela i Kropotkina za „najczcigodniejszych z ludzi żywych”[20]. W drugiej połowie 1907 r. zapoznaje się z Bergsonem, „jedyną żyjącą dziś spekulatywną głową”. Na przełomie 1907 i 1908 r. pisarz dokonuje istotnej korekty w poglądach nt. religii. Miało to swoją przyczynę w zetknięciu się z pracami Anatolija Łunaczarskiego, a właściwie jego polemiką ze swoiście pojmowanym przez Brzozowskiego materializmem dziejowym. Religia przestała być „czczym urojeniem” i „tresurą nieodpowiedzialności”, a stała się – podobnie jak praca – jednym ze sposobów na „zdobywanie świata”. W tej ekstrawaganckiej teorii Bóg jest jednocześnie „celem i dziełem człowieka”, „psychiką rządzącą światem”. Warto dodać, że na początku 1908 r. autor „Idei” zaczął interesować się ruchem katolickiego modernizmu, który, jak napisał wówczas, „może mieć (niestety) znaczenie”.
Brzozowscy cały 1907 r. spędzają za granicą, głównie we Włoszech. Korespondencja Brzozowskiego z przyjaciółmi z tego okresu koncentruje się na trzech aspektach: filozofii, walce z chorobą i nieustannymi kłopotami finansowymi. Chorował nie tylko on, ale także jego żona. Z jego listów można wyczuć heroiczny obraz walki ze wszystkimi przeciwnościami „dnia codziennego”. Na domiar złego przyszedł cios z niespodziewanej strony.
Cios z lewej strony
25 kwietnia 1908 r., oficjalny organ SDKPiL „Czerwony Sztandar” zamieścił spis agentów Ochrany, na którym widniało nazwisko Brzozowskiego. Pisarz, który rzekomo funkcjonował pod pseudonimem „Goldberg”, miał regularnie pisywać sprawozdania carskiej tajnej policji. Do nagonki przyłączyły się wszystkie stronnictwa socjalistyczne. Artykuły wymierzone w Brzozowskiego pojawiały się m.in. w „Naprzodzie”, „Robotniku”, „Głosie Robotniczym” czy „Głosie”. „Najniżej upadłe endeki były wówczas mniej niesprawiedliwe w stosunku do mnie niż dzisiaj socjaliści – przede wszystkim PPS” – pisał w jednym z listów w maju. Brzozowski napisał wówczas kilka oświadczeń, z czego większość nie została opublikowana, a niektóre były dystrybuowane jako zwykła ulotka. Według relacji jego żony zachowywał wtedy wyjątkowy spokój – był bowiem przekonany, że cała historia jest zmyślona, a na nim samym nie ciąży żadna wina.
Według obecnych informacji nie ma żadnych dowodów na to, że Brzozowski był agentem. Lista z jego nazwiskiem trafiła do środowiska polskich socjalistów poprzez słynnego demaskatora agentów Ochrany, Władimira Burcewa. Ten zaś uzyskał ją od rosyjskiego urzędnika Michała Bakaja, który za dostarczanie informacji rewolucjonistom został skazany przez carskie władze na zesłanie. Szczegóły tej operacji zostały opisane w Archiwum PPS oraz w pamiętniku Walerego Sławka. O zdobycie cennej listy rywalizowały dwie konkurencyjne partie: PPS-Lewica i PPS-Frakcja Rewolucyjna. W wyniku nieporozumień między dwiema stronami, do przekazania twardych dowodów nie doszło. Walery Sławek, który w końcu kwietnia wyjechał do Paryża, aby spotkać się z Burcewem, otrzymał tylko notatki, które Rosjanin sporządził na podstawie zeznań Bakaja. Choć PPS-owcy z Frakcji Rewolucyjnej żywili istotne podejrzenia co do Brzozowskiego, nie zdecydowali się na publikowanie listy aż do głębszego zbadania sprawy. Inne podejście miał SDKPiL, który zamieścił spis jako pierwszy, dzięki czemu zyskał na popularności i wybił się ponad politycznych konkurentów. Po pierwszej publikacji inne organy prasowe socjalistów nie miały większych zahamowań we wsparciu nagonki.
Jak SDKPiL wszedł w posiadanie listy? Dokładnie nie wiadomo. Nie wiadomo również, jak Brzozowski na niej się znalazł. Faktem jest, że nie ma śladów materialnych, które udowadniają współpracę autora „Legendy Młodej Polski” z carską Ochraną. Partyjny sąd odbył się dopiero w lutym 1909 r. Mimo tego, że nie dostarczono żadnych dowodów, a Brzozowski bez trudu wykazywał nieścisłości oskarżycieli, sąd postanowił odroczyć wyrok. Do następnego posiedzenia już nie doszło ze względu na pogarszający się stan zdrowia oskarżonego.
Za Brzozowskim wstawili się wówczas tylko najbliżsi przyjaciele. W lipcu 1908 r. została nakładem własnym opublikowana broszura zatytułowana „Lemiesz i szpada przed sądem publicznym. W sprawie Stan. Brzozowskiego” autorstwa Karola Irzykowskiego, Ostapa Ortwina i Wacława Nałkowskiego. Zarzucali oni opieszałość w zwoływaniu partyjnego sądu, a Brzozowskiego porównali do „śmiertelnie zranionego lwa” kopanego przez osły. Autorzy, a konkretnie Irzykowski, zauważają, że socjalizm polskiego filozofa różnił się diametralnie od socjalizmu w partyjnych wydaniach, przez co stawał się niewygodny. Brzozowski sam zresztą był zupełnie zaskoczony całą sprawą. Przypuszczał, że to dzieło narodowych demokratów – mieli oni przekupić carskiego urzędnika, który przekazał dokumenty esdekom, aby w ten w sposób zemścić się za antyendecką kampanię z 1906 r. To jednak tylko teorie –prawdopodobnie już nigdy nie uda się dotrzeć do prawdy.
Sprawa z listą Ochrany miała na pewno istotny wpływ na psychikę Brzozowskiego i można domniemywać, że w jakimś stopniu odcisnęła także piętno na jego poglądach. Choć gdy prześledzić szczegółowo rozwój myśli autora „Idei”, to należy wykluczyć, aby był to wpływ dominujący. Tak jak było to wskazane wyżej, wątki intelektualne, które Brzozowski rozwijał w pracach napisanych po publikacji listy agentów, pojawiły się przed tym faktem. Zdumiewa fakt, że w połowie 1908 r. Brzozowski w listach oskarża endeków o intrygę z Bakajem, a jednocześnie wygłasza słynne zdanie, które chyba dopełnia ewolucję ideową pisarza. Przytoczmy dłuższy fragment listu do Irzykowskiego z końca lipca: „Widzę, że każda myśl, każdy system myśli w nas, o ile chce być czymś naprawdę poważnym, musi (…) w sobie pierwiastki odporności zewnątrz, tj. musi mieć w sobie element miecza. Idzie zaś o to, aby ta zbrojna atmosfera była jednocześnie wytrzymującą (…) wewnętrznych wymagań – ale, gdy te dwie sprawy wchodzą w grę, zawsze oddam pierwszeństwo temu, co wzmaga nas samopoczucie narodowe. Je suis nationaliste et presque nationaldemocrate. I o to im dalej, tym bardziej. Nie wierzę w (…) socjalizm. To, co się uważa za oznaki postępu socjalizmu, jest najczęściej tylko symptomatem rozkładu mieszczaństwa i warstw feudalnych. Nie jest to związane bezpośrednio z gotowością klasy robotniczej. Gotowość ta jest b. mała”[21]. Cytat ten idealnie oddaje intelektualny klimat, którym jest wypełnione najbardziej znane dzieło Brzozowskiego – „Legenda Młodej Polski”. Brzozowski napisał ją właśnie w 1908 r., a pierwsze wydanie (ze zmianami) ukazało się w lipcu rok później. Równolegle pracował także nad „Ideami”, w których część artykułów pochodziła z wcześniejszych lat, a część została wzięta z pierwotnej wersji „Legendy…”.
Legenda „Legendy”
Oba dzieła zawierają dojrzałe i oryginalne poglądy pisarza. Zazwyczaj określa się je mianem „filozofii pracy”, chociaż właściwsza wydaje się nazwa „nacjonalizm proletariacki”, użyta przez Bohdana Suchodolskiego. Światopogląd ten nie jest, jak chce tego Cezary Michalski, „obsesyjną figurą poszukiwania narzędzia uniwersalnego przekształcania, przepracowywania własnej i indywidualnej i społecznej tożsamości Polaków”[22], co redaktor „Krytyki Politycznej” nazywa krócej „wyrastaniem z Polski”. Choć myśl Brzozowskiego, jak on sam pisał, „nie posuwa się w prostej linii, lecz rozsuwa koncentrycznemi, coraz to dalej i głębiej sięgającymi kręgami”, to insynuowanie braku filozoficznej konsekwencji może świadczyć tylko o ignorancji. Nie usprawiedliwia tego fakt, że „Legendę…” czyta się po prostu trudno – Brzozowski określa ją jako pamiętnik „wędrówek myśli, które błądzą po wielu drogach” przez niego przebytych[23]. Styl najeżony jest strzelistymi wezwaniami do ostatecznego zerwania ze szlachecką „Polską zdziecinniałą”, płomiennymi ciosami wymierzonymi w estetyczną powierzchowność młodopolaków i gwałtownymi szarżami rozbijającymi wszelki dogmatyzm scjentystów i marksistów. W istocie, jak przyznawał sam autor „Legendy…”, jest ona batalią „na wszystkie fronty naraz” i jednocześnie batalią z samym sobą, z nieustającą, dynamiczną wewnętrzną ewolucją myślową[24]. Odbiorca nie tyle co czyta i racjonalnie przyswaja treść, ale przeżywa utwór i obcuje ze stanem ducha i wzruszeniami autora – tylko tak bowiem można jakąś filozoficzną zdobycz „uznać za własną i na stale pozyskaną”. Zdaje się, że metodę tę zaczerpnął Brzozowski od jednego ze swoich mistrzów: „Sorel pisze samym procesem myślowym, nie konstruuje żadnego zastygłego wyniku: uczy nas myśleć bez sylabizowania. Nie tłumaczy on nam: to a to ma takie znaczenie, lecz wytwarza w nas to znaczenie”[25] Nie powinno zatem nikogo zastanawiać, dlaczego na florenckim nagrobku widnieje napis „poeta i filozof”, choć Brzozowski w swoim życiu nie opublikował ani jednego dzieła lirycznego. Styl literacki autora „Idei” jest również w pewnym stopniu odzwierciedleniem jego filozoficznych poglądów – głębokiej niechęci do racjonalizmu, którą zaczerpnął od swojego kolejnego mistrza, Henry’ego Bergsona.
„Potrzeba nie programu, ale wiary”
Rozum nie może stanowić ostatecznego kryterium rozstrzygającego o tym, czy coś istnieje lub nie, gdyż dostosowuje pojęcia do wymagań praktycznych. Mówiąc inaczej, rozum i język są narzędziami o charakterze utylitarnym. Pojęcia mogą wskazywać tylko i wyłącznie konkretne, niepowtarzalne przedmioty. Filozofia oparta na racjonalizmie hipostazuje zaś te pojęcia i czyni z ich samoistne byty. Tymczasem w świecie nic nie jest powtarzalne. Język w swej naturze jest jedynie abstrakcją, a abstrakcja nie oddaje istoty rzeczywistości. Myślenie pojęciowe nigdy nie może być utożsamione z poznaniem filozoficznym – słowami nigdy nie wyrazimy prawdy, choć to wcale nie oznacza, że ta nie istnieje.
Największym złudzeniem racjonalizmu jest utożsamianie zmian retorycznych, logicznych ze zmianami w samej rzeczywistości. Tymczasem jedynym akceptowalnym faktem jest irracjonalne życie. „Nie poznajemy nic prócz naszego życia, a życie nie może być poznane. Nie może być poznane, to znaczy cały ten system, zbiorowość wytworzonych przez nas wartości, treści, jest tylko środkiem do czegoś. Byśmy żyli”[26]. Tutaj jest granica, której nie można przekroczyć, nie można wyrozumować. Bliżej nieokreślona „moc życia” jest zasadniczym źródłem wszelkich wartości, zaś to, co da się wyrazić w sposób logiczny i przekonujący, jest już martwe. Dany światopogląd nie staje się obowiązującym dlatego, że jest sam w sobie racjonalny lub logiczny, tylko dlatego, że władza należy do ludzi, którzy go uznają za racjonalny lub logiczny. Nic logiczniejszego – pisze Brzozowski – niż feudalizm z punktu widzenia szlachty lub liberalne prawodawstwo z punktu widzenia mieszczaństwa.
Stąd wynika pewna trudność w zrozumieniu filozofii Brzozowskiego, która wydaje się niejasna, niekonkretna, operująca ogólnymi hasłami. Lecz czy da się „wejść głębiej”, skoro jedynym dostępnym narzędziem międzyludzkiej komunikacji jest język, który jednocześnie jest zasadniczym przedmiotem krytyki z pozycji irracjonalistycznych? Gdzie zatem leży istota człowieczeństwa?
Brzozowski odpowiedź znajduje w pojęciu pracy. Pamiętajmy, że autor „Legendy Młodej Polski” jest wierny kantowskiemu stwierdzeniu, że to przedmioty stosują się do naszych pojęć, a nie na odwrót, oraz wciąż zajmuje pozycje materialistyczne, tj. nie wierzy w żadne nadprzyrodzone byty. To właśnie praca jest rozwinięciem tej filozofii: dzięki pracy przedmioty stosują się do pojęć człowieka.
Pracę Brzozowski ujmuje jako konkretny, mechaniczny ruch, który przekształca dany przedmiot z pierwszej „formy życia” do „drugiej formy życia”. Tylko praca może „prowadzić nas poza nas”, tylko w ten sposób w świecie (przyrodzie) człowiek zapisuje swą obecność. Żadna intelektualna analiza tego nie zrobi. Nie chodzi tu bynajmniej o prostackie odrzucenie wszelkich form myślowych czy nauki, ale o ustalenie właściwej kolejności. Brzozowski w swoim wykładzie posługuje się przykładem człowieka pierwotnego, który kierował się jedynie instynktem i dopiero mechaniczny kontakt z przyrodą zaowocował powstaniem w jego głowie pewnych pojęć i logicznych związków między nimi. Rozum ludzki jest „cudownym tworem”, „usystematyzowaniem ścieżek, które praca wyżłobiła w życiu człowieka”, jest „pracą w abstrakcji”, a ciałem „pracy w abstrakcji” jest przyroda. Skutkiem tego uporządkowania jest konstatacja, że celem filozofii nie jest zrozumienie bytu, lecz stworzenie człowieka jako „świadomego twórcy kultury i historii”. Choć źródła filozofii pracy tkwią w mechanistycznym pojmowaniu świata, to w istocie bycie robotnikiem sprowadza się do wyboru takiego właśnie ideału. Na nic zda się postęp, jeśli nie nastąpi przemiana świadomości „nowoczesnego robotnika”. Brzozowski ilustruje to przykładem murzyna-niewolnika, który nie staje się istotą bardziej kulturalną wraz z unowocześnieniem statku, na którym spędza cały żywot. Istotą człowieczeństwa jest zatem stwarzanie, „walka z przyrodą”, z „pozaludzkim światem”, a formą tej walki jest praca. Należy odrzucić jakiekolwiek prawo naturalne, które zakłada, że człowiek ma jakiekolwiek prawa wobec świata. Nie ma żadnych poza tymi, które sobie stworzy.
Uznanie, że wszelkie wartości, pojęcia, wszelka ludzka myśl jest w zasadzie dziełem człowieka, nie oznacza „radosnej” dowolności w tworzeniu „konstruktów społecznych”. Brzozowski twierdzi tylko, że żaden przedmiot jest nie do pomyślenia poza ludzkim umysłem. Dla danego człowieka świat się kończy wraz z unicestwieniem jego aparatu pojęciowego – wiemy tylko to, co nasza głowa myśli i co nasze oczy widzą. Oderwanie od materii, eksperymentowanie z ideami i wyobrażeniami należy bezwzględnie odrzucić.
Brzozowski wciąż wielką wagę przykładał do problemu wytwórczości społecznej rozumianej po marksistowskiemu, choć aktywistyczny charakter jego filozofii był źródłem ostatecznego rozbratu z marksizmem. Autor „Idei” nie tylko wskazuje, że Marks mylił się co do rozwoju życia ekonomicznego, ale także zarzuca błędne wskazanie warunków, dzięki którym nastąpi „wyzwolenie klasy robotniczej”. Choć zastane życie jest już jakimś wytworem, to sama wytwórczość i stosunki produkcji panujące w danym społeczeństwie niczego nie determinują. Powtórzmy jeszcze raz: nie ma żadnych konieczności poza tą jedyną: walką „ja” człowieka z pozaludzkim światem.
Dzieje i naród
Walka ta ma historyczny, dziejowy charakter. Wszelkie pojęcia, wartości, wszelkie nasze myśli są efektem pracy poprzednich pokoleń, które je wytworzyły, nabyły i uschematyzowały. Cała przeszłość ogniskuje się w ludzkiej świadomości. „Gdy mówimy byt, przyroda, nie wychodzimy poza historię, hypostazujemy tylko jej wyniki”[27]. Nie można się uniezależnić od historii – każdy z nas żyje w określonym ciele, na określonym terytorium, w określonych warunkach dziejowych. Życie społeczne jest jedyną bezpośrednią rzeczywistością – reszta jest tylko wynikiem tego życia. I tylko życie jest jedynym „sprawdzianem” narzędzi naszej praktyki, czyli myśli, teorii, idei. „Utrzymanie się życiowe, rozwój grup społecznych, społeczne następstwa i skutki idei, systematów ideologicznych – oto jedyny sprawdzian”[28]. Tworzenie kultury polega na przetworzeniu „subiektywnych właściwości” w „trwałe historyczne formy życia”.
Stąd Brzozowski przechodzi do narodu, który jest immanentną częścią jego filozofii. Świat może być tylko pojmowany jako przeszłość „pewnej grupy plemiennej”. Przeszłość, ustalona i uporządkowana w mowie, przekazywana jest z pokolenie na pokolenie w rodzinie. Autor „Idei” wielką wagę przykładał do tej komórki społecznej. Za Sorelem powtarzał, że „tylko narody o surowej, silnej i heroicznej moralności płciowej, o głębokim poszanowaniu rodziny zwyciężają”[29]. Nasza praca musi być wartościową, aby jednostka na tyle kochała „swoje pełne trudu życie, aby mieć i wychować dla niego dzieci”[30].
Ów nieustanny, historyczno-biologiczny proces tworzenia świadomości, choć istnieje niezależnie od nas, wzywa każdego człowieka do źródeł wytwarzania historii, do „początku biegu dziejowej rzeki”. Trzeba władać siłami, które określają nasze „ja”. Brzozowski wskazuje na „najgłębszy fakt nowoczesnej historii”: przekształcenie się charakteru społeczeństwa z militarno-religijnego w charakter wytwórczy. Dlatego warunkiem zaistnienia nowoczesnej polskości jest stworzenie świadomego robotnika-wytwórcy, zakorzenionego w historii zbiorowej walki, od Chrobrego po Wielopolskiego. Celem tej walki jest utrzymanie samoistności narodowej. Społeczeństwo jest konglomeratem instytucji rodzinno-płciowych, wytwórczych i militarno-państwowych.
Z tych pozycji Brzozowski przypuszcza atak na wszelkie „pozahistoryczne” idee. Socjaliści utopijni chcieli wychować świadomość klasy właścicieli, ignorując jednocześnie ekonomiczno-społeczną rzeczywistość. Żyli oni złudzeniem. Podobnie jak polscy romantycy, choć ich sprzeciw wobec rzeczywistości miał tragiczne podłoże. Chcieli oni bowiem zachować w sobie, w swojej twórczości ojczyznę i narodowe wartości. Ich tragizm został potraktowany jako zabawka przez neoromantyków, którym pojęcie ojczyzny służyło do realizowania „mesjanizmu estradowego” i reprodukowania estetycznych wrażeń. Brzozowski młodopolaków nazywał dziećmi szlachty, byli oni „krwią z jej krwi”. Kontynuowali tradycję beztroskiego indywidualizmu, „na wspak odwróconego feudalizmu”; kultura pełni tu rolę „centralnego ogrzewania”. Polski szlachcic i młodopolski poeta żył w fałszywym przekonaniu, że „myśl cokolwiek znaczy w twardym świecie przyrody”. Tymczasem jedynie silny naród jest warunkiem silnych indywidualności. Brzozowski powtarza za Zygmuntem Balickim „wielką prawdę”, że „trzeba mieć w sobie sumienie narodowe, zanim ma się przekonania”. Każdy człowiek żyje hit et nunc, przynależy do tego, a nie innego narodu – jego życie jest niczym posterunek żołnierza. Heroizm, osobisty instynkt, irracjonalne nieliczące się z niczym męstwo – oto zasadnicze wartości.
„Światopogląd pracy i swobody” był filozofią na wskroś materialistyczną, aktywistyczną i irracjonalistyczną. Został zbudowany na krytyce silnych ówcześnie prądów myślowych, takich jak materializm dialektyczny, subiektywny nihilizm czy scjentyzm. Odrzucał jednocześnie relatywizm i obiektywizm – głosił, że zasadniczą, jedyną podstawą i praprzyczyną ludzkiej świadomości i człowieczeństwa w ogóle jest praca, która kształtuje przedmioty naszego poznania. Co sprawiło zatem, że Stanisław Brzozowski na tyle zachwycił się katolicyzmem, że na łożu śmierci pojednał się z transcendentalnym Bogiem? Jest to najbardziej zagadkowa i najciekawsza kwestia dotycząca życia tego płodnego pisarza. Swe ostatnie najważniejsze prace poświęcił przede wszystkim krytyce współczesnej europejskiej („Głosy wśród nocy” wydane już pośmiertnie) i polskiej kultury umysłowej („Legenda Młodej Polski”) oraz usystematyzowaniu filozofii pracy („Idee”). Świadectwem procesu osobistego nawrócenia jest natomiast „Pamiętnik”, spisywany od grudnia 1910 r. aż do śmierci.
„Panie, jestem gotów”
Choć Brzozowski nie napisał żadnej większej rozprawy na ten temat, to bez wątpienia jego fascynacja katolicyzmem nie pozostaje bez związku z cechami filozofii pracy. Należy zaznaczyć, że fascynacja ta dotykała, przynajmniej na początku, kwestii katolickiej jako „faktu kulturowego”. Brzozowski przy opisywaniu historycznego aspektu życia każdego człowieka często lubił podkreślać, że to właśnie religia rzymskokatolicka jak żadna inna akcentuje osadzenie jednostki w dziejach. Jednocześnie myśl katolicka była oceniana przezeń jako najbardziej indywidualistyczna z filozofii – w życiu wierzącego katolika ostatecznym „sprawdzianem” jest jego osobista relacja z Bogiem, a nie to, co pomyślą czy powiedzą o nim inni. To właśnie połączenie subiektywizmu z dziejowością, totalnego uniwersalizmu z jednostkowością cenił najbardziej twórca filozofii pracy. Do tego dochodziła nieustanna, wytężona walka „odkupionej ludzkości przeciwko szatanowi i grzechowi”, w której „nic nie jest bez znaczenia”. Do złudzenia przypomina to walkę „nieustannie stwarzającej się ludzkości” z „pozaludzką przyrodą”. Ten krótki opis może świadczyć o genialnej intuicji Brzozowskiego w przeczuwaniu „ducha czasów” – ponad 50 lat później w wyniku przemian soborowych Kościół katolicki wyniósł na piedestał filozofię personalizmu.
Do katolicyzmu Brzozowskiego wprowadzili moderniści – Maurice Blondel i Alfred Loisy, któremu w „Ideach” poświęcił esej. Polski filozof znajduje u nich te same prądy, na których zbudowana jest filozofia pracy – irracjonalizm, tworzenie świadomości przez historię czy swoiście pojmowany indywidualizm. Jednak kluczem do zrozumienia nawrócenia Brzozowskiego jest postać Johna Henry’ego Newmana. Ten anglikański duchowny pod wpływem własnych rozmyślań i dociekań teologicznych nawrócił się na katolicyzm, co z jednej strony skutkowało ostracyzmem ze strony dotychczasowej społeczności intelektualnej, w której się obracał (Newman wykładał na Oksfordzie), a z drugiej nadaniem przez papieża Leona XIII w 1879 r. godności kardynalskiej. W 2010 r. podczas pielgrzymki do Wielkiej Brytanii papież Benedykt XVI wyniósł Newmana na ołtarze.
Największe dzieło Newmana, „Apologia Pro Vita Sua”, w którym dokonał on publicznej obrony swojego nawrócenia i wiary katolickiej w ogóle, Brzozowski pod sam koniec życia przełożył na język polski i opatrzył obszernym wstępem. Angielski duchowny stał się kolejnym mistrzem pisarza, a myśl katolicka przewyższyła to, co Brzozowski odkrył poprzednio, choć jej treść jest zgodna z dotychczasową intelektualną wędrówką: „irracjonalne usiłowania, jak u Nietzschego czy Bergsona są niczym w porównaniu z tą głębokością podporządkowanego, opanowanego irracjonalizmu, jaki jest w stanie objąć punkt widzenia Kościoła właśnie na terytorium historii”[31]. Hierarchiczność wspólnoty katolickiej, jej dogmatyczny, nadprzyrodzony charakter i uzurpowanie sobie prawa do posiadania „prawdy faktycznej” nie są żadnym ciężarem, ale odbiciem żywego piękna. Podobnie dusza Newmana, będąca całkowicie posłuszna tym zasadom, objawia swe wewnętrzne piękno. Powstała indywidualna więź między Newmanem a Brzozowskim, o czym świadczy m.in. to, że autor „Legendy Młodej Polski” dwa razy przesyłał wstęp do tłumaczenia. Przypomnijmy, że końcówka życia Brzozowskiego przebiegała w atmosferze prawie całkowitej samotności i odrzucenia. Pisarz nie tyle co rozumiał myśl kardynała, ale ją czuł i przeżywał w sobie, co należy zaliczyć jako walor poznawczy. I im bardziej się zagłębiał, tym bardziej przybliżał się do katolicyzmu jako „faktu nadprzyrodzonego”. Na cztery miesiące przed śmiercią zanotował w pamiętniku, że „głęboka harmonia między ziemskim a niebiańskim faktem chrześcijaństwa jest jakby stwierdzeniem jego prawdy”, choć ubolewał jednocześnie, że droga do „świata nadprzyrodzonego” jest dla niego zamknięta[32].
Zmieniło się to dopiero na łożu śmierci. Brzozowski w skrajnej biedzie umierał we Florencji na gruźlicę w towarzystwie żony i córki. Gdy zaczął konać, poprosił o wezwanie duchownego. Według relacji jego córki, spowiadał się w pełni sił umysłowych. Wypowiadał słowa głośno, w pełnej świadomości. Zakonnik po wyjściu z pokoju miał zapłakanym głosem powiedzieć, że „tam umiera święty”. W ostatnich sekundach życia Brzozowski powtarzał słowa „Panie, jestem przygotowany, jestem gotów”. Zmarł 30 kwietnia 1911 r.
Czego uczy nas Brzozowski?
Myśl tego polskiego filozofa budziła i zapewne budzić będzie spory o właściwą interpretację oraz w ogóle o samą wartość jego dorobku intelektualnego. Ma to jedną zasadniczą przyczynę: Brzozowski jest myślicielem trudnym, nawet jak na specyfikę filozofii. Jego rozważania są niejednorodne, a wyrwane z kontekstu mogą się wydawać nieraz rażąco sprzeczne lub co najmniej niejasne. Z tego powodu był i uwielbiany, i odrzucany. Na pewno nie ułatwia to szerokiego spopularyzowania poglądów pisarza. Nie da się Brzozowskiego zaszufladkować do danego światopoglądu, a zrozumienie jego toku myślowego wymaga czegoś więcej niż czystego, analitycznego procesu poznawczego na zasadzie przyswojenia pewnej dawki wiedzy. I chyba o to chodziło autorowi „Legendy Młodej Polski”, który, jak powiedzieliśmy, stronił na wszelkie sposoby od filozoficznego racjonalizmu. Niemniej jednak lektura Brzozowskiego pomaga w uzmysłowieniu kilku kwestii istotnych dla szeroko rozumianego polskiego ruchu narodowego.
Po pierwsze, filozofia jest ważna. Filozofia rozumiana nie tylko jako czysto akademicka dyscyplina nauki, ale umiejętność stawiania odważnych pytań i szczerych odpowiedzi na nie. Nie trzeba chyba przytaczać żadnych dowodów na to, że ta dziedzina jest przez współczesnych nacjonalistów kompletnie porzucona. W żadnym stopniu nie zwalnia nas nawet przyjęcie nauczania Kościoła katolickiego jako kompasu i wynikających z tego wszystkich rezultatów, także na polu filozofii. Musimy zmierzyć się na poważnie z różnymi nurtami filozoficznymi. Na poważnie, to znaczy poznać i zrozumieć obce stanowiska, spróbować wżyć się w nie i na nie odpowiedzieć. Aprioryczne odrzucanie pewnych nurtów, wrzucanie ich do pudełka z napisem „to jest nam wrogie, tym się nie zajmujemy” musimy odrzucić. Nie dlatego, że rezygnujemy z własnych pryncypiów w imię jakiegoś poszukiwania dodatkowych intelektualnych źródeł, ale dlatego, że jest to niezbędne do zrozumienia funkcjonowania współczesnego człowieka.
Pomaga w tym sama lektura Brzozowskiego, którego myśl błądziła po różnych ścieżkach i badała różne stanowiska nowoczesnych światopoglądów. Kant, Nietzsche, Marks, Bergson, Sorel, Proudhon, Maurras, Newman – czy tego chcemy, czy nie, myśliciele ci w mniejszym bądź większym stopniu wywarli wpływ na kulturę umysłową XX wieku. Zaznajomienie się z przenikliwymi komentarzami autora „Legendy Młodej Polski” można potraktować jako wprowadzenie do nowoczesności.
Po drugie, zwrócenie uwagi na kwestie materialne i związanym z nią zagadnieniem wartości. Klasyczny nacjonalizm traktuje naród jako wartość naczelną. A czym jest naród? Oprócz słownikowej definicji współczesny nacjonalista nie jest w stanie na jego temat zbyt wiele powiedzieć. I nie chodzi tutaj o teorię narodu, która skądinąd również w polskim ruchu narodowym leży odłogiem od przeszło trzydziestu lat. Chodzi o zagadnienie wartości i odpowiedź na pytanie: dlaczego naród jest (powinien być) pierwszą wartością w życiu każdego człowieka? Czytając Brzozowskiego nie sposób nie zwrócić uwagi, że dlań kwestia narodowa była kwestią materialną w rozumieniu ontologicznym i z tego miejsca wychodziła jego myśl. Nie należy bynajmniej próbować kopiować jego rozwiązań, które mimo nieraz chaotycznej budowy są gruntownie przemyślaną i „przeżytą” całością, w związku czym nie da się „wykroić” interesującego nas fragmentu, a resztę odrzucić lub przemilczeć. Idzie tu raczej o naśladowanie czegoś, co ogólnie można nazwać odwagą i konsekwencją w myśleniu. Skoro generalnie naród jako wartość po głębszym zbadaniu sprowadza się do intuicji, to może warto zapytać, skąd się ta intuicja bierze i dlaczego jest ona istotna lub co należy uczynić, aby była ona istotna.
Filozofia pracy, choć zerwała z klasycznym marksizmem, akcentowała potrzebę zaangażowania w życie narodu polskiego proletariatu. Dzisiaj warunki ekonomiczno-społeczne są diametralnie inne – nie mamy do czynienia z tak jasnym podziałem na klasy społeczne, żyjemy w erze cyfrowej, coraz częściej mówi się o zbliżającej się kolejnej wielkiej rewolucji, w wyniku której sztuczna inteligencja zastąpi pracę ludzkiego umysłu. W związku z tym może wydawać się, że patetyczne wezwania Brzozowskiego do stworzenia „robotnika, jako świadomego wytwórcy” są nieczytelnym anachronizmem. Po części twierdzenie to jest uzasadnione, jednak z drugiej strony kwestie pracownicze lub mówiąc szerzej, kwestie bazy ekonomicznej są przez narodowców w ogóle nie podejmowane. I znowu – nie idzie tutaj o pracę czysto teoretyczną, ale o stworzenie „pewnego typu umysłowego”, dla którego praca w wymiarze społecznym nie jest tylko zdobywaniem środków na utrzymanie, czymś z natury koniecznym, ale także bardzo ważnym elementem życia i moralności. To pole zostało także niestety całkowicie zaniedbane przez współczesne instytucje kościelne, które zdaje się, że całkowicie zapomniały o katolickiej nauce społecznej. „Zaczepienie” w materii, przyłożenie większej wagi do spraw nieco bardziej przyziemnych niż np. „walka o chrześcijańską i tradycyjną Europę”, nie jest wrogiem nacjonalizmu, a jego niezbędnym uzupełnieniem.
Po trzecie wreszcie, przywrócenie zagadnienia twórczości i sztuki. Nieprzypadkowo w dwudziestoleciu międzywojennym Stanisław Brzozowski był ważną postacią dla środowiska tygodnika „Prosto z Mostu”. Autor „Idei” oprócz filozofii zajmował się krytyką literacką. W jego analizach nie ma zresztą sztywnych granic między pojęciami należącymi do obydwu tych dziedzin. Często lubimy zestawiać dzieła tradycyjnej europejskiej kultury z tzw. sztuką nowoczesną, która w naszym odczuciu jest po prostu synonimem zepsucia. Mówimy wtedy „to jest piękne, a to jest brzydkie”. A czym jest w istocie piękno? Pojęcia te dla nas są zawieszone w próżni, a oceny są przyjmowane mocą autorytetu. Fenomen twórczości artystycznej niestety jest dla nas całkowicie obcy – praktycznym tego skutkiem jest m.in. wszechobecna cepeliada na rynku tzw. odzieży patriotycznej. Brzozowski w swych analizach bardzo często dotyka samych fundamentów tworzenia i pokazuje związki między stanem ducha twórcy, a przedmiotem tworzenia. Możemy nawet pójść dalej i stwierdzić, że oderwanie ruchu narodowego od zagadnienia twórczości skutkuje także niemożnością opuszczenia antykwarycznych ram – i znowu chodzi tutaj o stworzenie „pewnego typu umysłowego”. Niestety, ale polscy narodowcy nie są w stanie odważnie myśleć o przyszłości, nie są w stanie w samych sobie wzbudzić irracjonalnego mitu przyszłości.
Na koniec warto też zadać sobie pytanie: czy warto włączyć Brzozowskiego do tradycji polskiego nacjonalizmu? Bez względu na ocenę jego twórczości, odpowiedź brzmi: tak. Z bardzo prostego powodu: Stanisław Brzozowski nacjonalistą po prostu był.
Wojciech Niedzielko
Artykuł ukazał się w nr 21. „Polityki Narodowej”.
[1] S. Brzozowski, Pamiętnik, Lwów 1913 (dalej jako Pamiętnik), s. 17, 51, 48.
[2] Tenże, Listy, t. 1 (dalej jako Listy t. 1), Kraków 1970, s. 49.
[3] Listy t. 1, s. 443.
[4] M. Urbanowski, Brzozowski. Nowoczesność, Łódź 2017, s. 141.
[5] Listy t. 1, s. 480.
[6] S. Brzozowski, Głosy wśród nocy, Warszawa 2007, s. 137.
[7] A. Walicki, Stanisław Brzozowski – drogi myśli, Kraków 2011, s. 215.
[8] S. Brzozowski, Idee, Lwów 1910 (dalej jako Idee), s. XVIII.
[9] Idee, s. 18.
[10] Idee, s. 94.
[11] S. Brzozowski, Kultura i życie, Warszawa 1973 (dalej jako Kultura i życie), s. 268.
[12] Tamże, s. 270.
[13] Tamże, s. 302.
[14] Tamże, s. 332.
[15] Tamże, s. 341.
[16] Listy t. 1, s. 313.
[17] Listy t. 1, s. 196. Brzozowski tak skomentował wystąpienie Koła Polskiego z deklaracją, aby przy wyliczaniu tytułów carskich nie pomijano tytułu cara jako „króla polskiego”.
[18] Tamże, s. 238.
[19] Tamże, s. 324.
[20] Tamże, s. 329.
[21] Tamże, s. 660. Je suis nationaliste et presque nationaldemocrate – „Jestem nacjonalistą i prawie narodowym demokratą”. Nawiasy według oryginału.
[22] S. Brzozowski, Głosy wśród nocy, Warszawa 2007, s. 13.
[23] Tenże, Legenda Młodej Polski, Lwów 1910 (dalej jako Legenda…), s. 67.
[24] Tenże, Listy, opracował, przedmową, komentarzem i aneksami opatrzył M. Sroka, t. 2 (dalej jako Listy t. 2), Kraków 1970, s. 170.
[25] Idee, str. 235-236.
[26] Tamże, s. 214.
[27] Tamże, s. 131.
[28] Legenda…, s. 119.
[29] Idee, s. 269.
[30] Legenda…, s. 128.
[31] M. Urbanowski (red.), Jest Bóg, żyje prawda. Inna twarz Stanisława Brzozowskiego, Warszawa 2012 (dalej jako Jest Bóg…), s. 30.
[32] Pamiętnik, s. 80, 90.