Uspołecznienie państwa [1]

Nie chcę tu rozpatrywać zagadnienia teoretycznie, nie chcę stawiać definicji ani szukać ogólnych formuł pojęciowych. Zagadnienie, o które chodzi, to stosunek wzajemny państwa i inicjatywy społecznej.

Myślę o tym zagadnieniu w takiej postaci, jakiej stoi ono w Polsce obecnie: po przewrocie majowym i po wyborach listopada 1930 r.

Przewrót majowy odsunął od znaczenia demokrację starego typu: demokrację partii werbalnych „programów”, nieobowiązujących haseł – tworzonych nie pod kątem pracy, lecz pod katem agitacji. Otrzymał natomiast możliwości dla nowej formy współpracy społecznej, tej, która gardząc werbalizmem pisanych programów, organizuje zespoły konkretnej pracy; tworzy dobra rzeczywiste, materialne i kulturalne i ma ambicje demokratyzować społeczeństwo nie tylko politycznie, lecz również i gospodarczo, i kulturalnie – nie pod znakiem nie praw jedynie, lecz również i obowiązków oraz odpowiedzialności.

Wybory listopadowe wykazały słabość i jałowość epigonów dawnej demokracji z partii „prawych” i „lewych”. Odwróciły zainteresowanie ogółu od „polityki” w dawnym tego słowa znaczeniu. Słyszałem, że prezes klubu parlamentarnego jednego z najpotężniejszych do niedawna stronnictw w Polsce na bardzo ważnym zebraniu wyrażał pewność, że obecne rządy są w przededniu upadku. Zapytany, jaką do tego przyczynić się zamyśla metodą, czy przez parlament, czy silą bojową, czy przez ruch mas społecznych, miał odpowiedzieć, że metodą Jozuego, tj. przez krzyk i głos trąb jerychońskich. Jeśli ta wersja nie jest prawdziwa, jest dobrze zmyślona. Bo wszystkie partie tak właśnie postępują, jakby jednomyślnie zgodziły się na metodę Jozuego: metodę krzyku tylko, ciągłego i mocnego, krzyku o byle czym.

Otóż metoda ta dziś nikomu w Polsce nie wydaje się przekonywująca ani interesująca. Ogół od dawna dość ma już jałowego krzyku trąb jerychońskich. Nawet ludzie „opozycyjnie” nastrojeni odwracają się od „polityki” i kierują swe zainteresowania do pracy pozytywnej. Odwracają się od stronnictw, a szukają zrzeszeń społecznych pracujących konkretnie.

Prawdę, że bazą życia państwowego w Polsce są nie partie i ich metoda agitacyjna, lecz zrzeszenia społeczne i ich praca pozytywna, zrozumiała garść ludzi w Polsce już wiele lat temu. Walery Sławek już kiedyś wypowiedział ją na prywatnym zebraniu u T. Hołówki kilku przywódcom partii, wtedy zwących się jeszcze „niepodległościowymi”. Ja osobiście szczycę się tym, że należałem do grona kilku osób, które sformowały tę prawdę w broszurze projektującej utworzenie „Konfederacji Ludzi Pracy”. Prawda ta dziś staje się własnością ogółu. Dlatego to stosunek wzajemny państwa i organizacji społecznych nie jest już w Polsce zagadnieniem oderwanym, lecz musi być przedmiotem myślenia i trudu wszystkich ludzi zajmujących się poważnie życiem publicznym. Każdy zmaga się z tym zagadnieniem praktycznie, na swoim odcinku pracy.

 Ludzie życia gospodarczego wiedzą, że państwo współczesne nie jest i nie może być tak obojętne wobec spraw gospodarczych, jak było dawniej, i że warstwy gospodarcze również nie mogą tak jak dawniej pracować poza związkiem z działalnością państwa.

Doświadczeniem i pracą w różnych gałęziach produkcji, wymiany i konsumpcji szukają najbardziej celowych metod organizowania tych dziedzin, studiują, jak daleko państwo tu wkraczać może i powinno. Jest ono przecie i musi być w wielu dziedzinach przedsiębiorcą i odbiorcą, producentem i masowym konsumentem, jest poza tym czynnıkiem organizującym, regulującym, subwencjonującym, zabraniającym, pozwalającym itd. Liczą się z tym i pracują nad tym wszystkie zrzeszenia życia gospodarczego z jednej, a wszystkie resorty gospodarcze rządu i administracji, banki państwowe itd. z drugiej strony. Jak daleko w tych wszystkich sprawach państwo iść może i musi? Praca myślowa nad tym kompleksem zagadnień odbywa się coraz intensywniej i to po największej części zupełnie niezależnie od głosu trąb jerychońskich, które sprawę zagłuszają wykrzykiwaniem mało mówiących słów-haseł i słów-straszaków, jak sławetny „etatyzm” itp.

 Jeśli chodzi o rolnictwo, tu, poza sprawami wyżej wzmiankowanymi, zaznacza się silniej niż gdzie indziej jeszcze jedno: podniesienie produkcji rolniczej oraz praca instrukcyjna i wychowawcza w tym kierunku. Jak daleko państwo i jego administracja przejawiać tu winna rolę czynną, a jak daleko organizacje społeczne rolników podołać mogą zadaniu? Czy państwo winno tylko subwencjonować, czy również brać na siebie inicjatywę oraz rolę kierowniczą, i w jakim stopniu oraz w jakim zakresie?

 Weźmy dla przykładu inna dziedzinę: ruch zawodowy. Wymyka się on na szczęście z rąk partyjnych; sprawa zawodowego zorganizowania robotników za pomocą nowych metod leży dziś niejako na ulicy i czeka, kto weźmie ją w ręce: państwo czy inicjatywa społeczna. W awangardzie zdaje się iść obecnie ruch pracowników umysłowych: inicjatywa społeczna jest tu żywsza w wyszukiwaniu nowych zadań organizacji zawodowej, by nie –jak dawniej – wyłącznie bronić pracownika przed zawodem, lecz również wiązać go z nim węzłami pozytywnymi przez podnoszenie kwalifikacji swych członków, wiązanie ich interesu z interesem warsztatu, zaspokajanie ich potrzeb itp. Ale i ten ruch orientuje się i namyśla, jak daleko ma poddać się normom państwowym z góry, a jak daleko ma sięgać: czy – jak to nazwał niedawno jeden z jeden z młodych działaczy – myśleć ma o Związkach państwowych, czy raczej wybiegać myślą ku Państwu związków.

Ze wszystkimi powyższymi dziedzinami łączy się zagadnienie organizacji spółdzielczych w różnych gałęziach i odmianach. Niegdyś, w okresie swych narodzin, spółdzielczość marzyła o wyręczaniu, a nawet zastąpieniu państwa; u nas bardzo ciekawe i daleko pod tym względem idące były idee pionierów ruchu. Dziś, mniej może myśląc nad teoria, rozrasta się spółdzielczość i rozgałęzia szeroko, a jednocześnie coraz bardziej ogląda się na pomoc państwa, nie tylko ustawodawczą, ale i finansową, i to w bardzo nieraz wielkim odsetku. I znowu stoi wobec zagadnienia swej samodzielności czy też zależności od państwa i jego organów, np. takich jak banki państwowe.

W dziedzinie oświaty, również w okresie niewoli, organizacja i inicjatywa społeczna zastępowała państwo, nie tylko w stosunku do oświaty pozaszkolnej, lecz w organizowaniu szkolnictwa, przede wszystkim w byłym zaborze rosyjskim. Dziś państwo objęło spuściznę po inicjatywie społecznej, ale bynajmniej nie całą. Nie dąży ono wcale do monopolu w szkolnictwie nawet, a ogromną dziedzinę oświaty pozaszkolnej niemal w całości pozostawia inicjatywie społecznej, w określonej jednak, rzecz jasna, zależności od siebie. I znowu stopień i zakres tej zależności jest przedmiotem rozważań i doświadczeń.

I w sprawie obrony granic, w tej, zdawałoby się, najbardziej typowo państwowej sprawie, inicjatywa społeczna wszędzie coraz szerzej się przejawia – nie tylko w zakresie „pomocniczym”, spraw gospodarczych czy technicznych, ale również w całym szeregu organizacji przysposobienia wojskowego z bronią w ręku. Sprawa wagi, jaką na prace tych organizacji należy położyć – niezależnie już nawet od daleko idących „milicyjnych” – sprawa metod współpracy z nimi kadr armii regularnej jest również przedmiotem pracy i doświadczenia.

 Podobnie zmonopolizowana niegdyś przez państwo polityka zagraniczna przechodzi dziś częściowo w ręce społeczeństwa, zwłaszcza gdy chodzi o tzw. propagandę albo o kwestię emigracji, którą obok urzędów państwowych zajmują się dziś również instytucje społeczne.

Z drugiej znów strony dziedziny twórczości, tak, zdawałoby niezależne od państwa, jak literatura i sztuka, jakże dziś często szukają oparcia w państwie, w jego subwencjach, ustawodawstwie, a nawet tworzeniu reprezentujących je instytucji. Czy mnożyć przykłady dalej? Sądzę, że czytelnicy sami czynią to już w miarę czytania tych stronic, bo każdy wszak pracą, dążeniami, zainteresowaniami związany jest przynajmniej z jedną dziedziną życia, w której na każdym kroku natyka się na pytanie: czy robić to ma państwo czy społeczeństwo, i w jakim stopniu i zakresie. A jeśli myśli konkretnie, zamiarem praktycznej realizacji, to nawet wyliczone przeze mnie przed chwila przykłady rozbijać musi na sprawy bardziej specjalne i w miarę indywidualnych właściwości danej dziedziny szuka odpowiedzi: bliżej słowa państwo lub słowa społeczeństwo.

Przerwę więc wyliczanie przykładów i zatrzymam się w rozumowaniu, by dla uwypuklenia myśli zrobić na chwilę uogólnienie.

Uogólnienie przedstawia mi się w postaci dwóch punktów idealnych A i B, dwóch idealnych stanowisk, pomiędzy którymi w poszukiwaniu prawdy balansuje wahadło.

Idealne stanowisko A stwierdzałoby: Państwo, jego rząd i administracja ma rolę decydującą, społeczeństwo zaś to plastyczna masa, która ma być kształtowana. Stanowisko B, przeciwnie, twierdziłoby: wszystko tworzy inicjatywa społeczna, państwo we wszystkich dziedzinach ma na niej się oprzeć. Rzecz jasna, że żadnego z tych dwóch idealnych stanowisk dosłownie nikt nie wyznaje ani ogólnie, ani w szczegółowej nawet sprawie.

Uogólnienie zrobiłem po to, by z tym większym naciskiem uświadomić, że zagadnienie rozważane tu przeze mnie posiada pierwszorzędną aktualność i wagę dla całego życia społecznego i państwowego Polski.

Jeśli jednak chodzi o rozwiązanie zagadnienia, to, zrobiwszy na chwilę uogólnienie, rozbijemy je natychmiast na części. Zamiast wahadła jednego wyobraźmy sobie od razu wiele wahadeł, dla każdej kwestii inne i na amplitudzie każdego z nich, pomiędzy dwoma punktami A i B szukajmy prawdy – pracą i doświadczeniem. Nie stwarzajmy martwej formuły ogólnej i nie dedukujmy z niej mechanicznie dyrektyw na życie, lecz pracą i doświadczeniem budujmy odpowiedzi na zasadnicze nasze pytanie dla każdego poszczególnego odcinka osobno. Wtedy dopiero rozwiązanie całości zagadnienia będzie pełne i mocne. Bo prawda, a raczej prawdy leżą gdzieś pośrodku. I to nie raz na zawsze w jednym punkcie, lecz w miarę rozwoju życia przesuwają się na tym samym nawet wahadle – raz bliżej ku A, kiedy indziej ku B.

O przesuwaniu tym decydują rozmaite okoliczności. Przede wszystkim będą to właściwości konkretnej dziedziny, z których jedna domaga się silnej przewagi państwa, inna dopuszcza lub nawet domaga się przewagi czynnika społecznego.

Następnie będzie to okoliczność, którą nazwałbym słabością obu stron; okoliczność ta przesuwaniu się wahadła pozostawia wielką swobodę w miarę tego, po której stronie znajdzie się trochę więcej siły. Jeśli bowiem chodzi o państwo, to „dyktatura” nasza jest zupełnie osobliwej natury. Człowiek nieuprzedzony, a znający jako tako nasze życie, dostrzega z łatwością, że przejawiając od czasu do czasu siłę i zdobywając się na pewne momenty bezwzględności, czyni to ona prawie wyłącznie tylko w celu trzebienia najbardziej złośliwych chwastów, które po okresie niewoli tak bardzo się u nas zakorzeniły. Co się tyczy natomiast zmuszania czy nawet skłaniania życia, by szło w tym, a nie w innym kierunku, rządy nasze mają na ogół o wiele mniej „silną rękę” niż gdzie indziej rządy najbardziej demokratyczne czy liberalne. Dzieje się tak nie tylko mimo woli, z powodu młodości i niewyrobienia jeszcze naszej techniki rządzenia, ale również często naumyślnie, w całej bowiem taktyce wychowawczej Piłsudskiego widoczna jest wciąż tendencja, by nasza anemiczna, niewolą osłabiona inicjatywa miała jak najdogodniejsze okoliczności do odrodzenia się.

Druga zaś strona, organizacja społeczna, dziś jeszcze ma większe mniemanie o sobie niż siłę. Jest źle zorganizowana sproszkowana. Spółdzielczość rolnicza, otrzymując kredyty np. na 3% , doprowadza je do odbiorcy , drobnego rolnika, po 15% a nawet po 20 % – tak skomplikowaną i drogą ma sieć organizacyjną; związków młodzieży wiejskiej, robiących wszędzie to samo, pracę kulturalną i przysposobienie rolnicze, mamy w Polsce dziesięć. Związków zawodowych, np. na terenie tramwajów warszawskich – jedenaście, a stowarzyszeń zajmujących się propagandą za granicą… sześćdziesiąt jeden! I cóż dziwnego, że inicjatywa społeczna w Polsce, jak uczące się chodzić dziecko, mimo dumnych przechwałek, wciąż ogląda się za opieką, za subwencjami – i nieraz robi wrażenie, że bez tej pomocy byłaby po prostu fikcją.

Na jedną jeszcze okoliczność chcę wreszcie zwrócić tu uwagę i z naciskiem podkreślić jej znaczenie.

Okolicznością tą jest wartość kadry, tj. wartość ludzi wykonujących pracę w danej dziedzinie, czy to po stronie rządu, czy po stronie organizacji społecznych. Wagę ma tu fachowość tej kadry, ale jeszcze bardziej jej charakter. Jeśli wartość aparatu urzędowego dla danego odcinka będzie mała, jeśli będzie on pracował po dyletancku i biurokratycznie, siła przesuwająca wahadło ku punktowi A będzie słabsza; jeśli kadra pracowników społecznych w danej dziedzinie jest fachowo mało warta, moralnie zaś pomijając już nadużycia –jeśli szuka tu przede wszystkim gniazda dla siebie, siła przyciągania punktu B również będzie słaba. Konkurencja więc obu czynników, rządowego i społecznego, pod względem kompletowania i wychowywania dla danej dziedziny jak najwartościowszej kadry pracowników będzie bardzo dla sprawy owocna.

Oto najważniejsze, jak mi się zdaje, powody, dla których zagadnienia naszego nie należy rozstrzygać „zasadniczo” i w sposób zbyt ogólny.

Ale jest jeszcze jeden powód skłaniający do tego, że – choć postawienie i uświadomienie sobie zagadnienia wzajemnego stosu ku państwa i inicjatywy społecznej uważam za niezwykle ważne dla dzisiejszego życia polskiego – przestrzegam jednak przed rozstrzyganiem go zbyt łatwym i ogólnym.

 Jest to fakt, że zagadnienie to ma również zastosowanie dla budowy ustroju politycznego i dla aktualnej dziś sprawy reformy konstytucji.

Kryzys ustrojowy, przeżywany obecnie przez państwa cywilizowane, skomplikowany jest jednocześnie kryzysem gospodarczym, który wykracza poza klasyczną formę kryzysów okresowych, a sięga podstaw głębszych. Wobec wzrastających zadań państwa współczesnego kryzys ustrojowy szuka form rządzenia bardziej sprawnych niż formy dotychczasowe; nie wystarcza już opieranie rządów na parlamentaryzmie współczesnym, tj. na wybujałej władzy przedstawicielstwa wybieranego bezpośrednio. Przesuwa to punkt ciężkości na aparat wykonawczy. Kryzys zaś gospodarczy – przeciwnie: wobec groźby zmniejszenia się dochodu społecznego każe szukać sposobu potanienia aparatu wykonawczego państwa.

I u nas już zaczęła się praca myślowa, szukająca rozwiązania tych sprzeczności

„Redukcja Państwa” – rzuca hasło naczelny ideolog „stronnictwa narodowego”[2], zgodnie zresztą z tradycją i nałogami myślowymi tego obozu. Poważnie jednak o państwie myślące czynniki nie mogą iść za tym hasłem. Jest to niemożliwe, zwłaszcza w naszych okolicznościach tak miejsca (położenie geograficzne), jak i czasu (niedawna bezpaństwowa przeszłość).

Walery Sławek dał mi kiedyś w rozmowie sformułowanie w zgoła innym idące kierunku: uspołecznienie państwa. Praca jego i jako działacza społecznego, i jako szefa rządu, stale idzie w tym kierunku: zgodnie zresztą z najgłębszą tendencja wszystkich czynników naszego obozu. Uspołecznienie państwa to zerwanie z dotychczasowym stanem rzeczy, w którym demokratycznie równouprawniony obywatel jest wiecznie kontrahentem państwa. To tendencja, by na całe społeczeństwo rozłożyć odpowiedzialność za państwo i ciężar pracy dla niego. Pracę zaś i odpowiedzialność za państwo rozłożyć na społeczeństwo, to właśnie obarczać nimi te siły, które płyną z inicjatywy społecznej, a pracują w organizacjach. Wincenty Jastrzębski mówił niedawno, że na poszczególne organizacje społeczne można i należy przerzucać cały szereg czynności spełnianych dotychczas przez administrację państwowa; w ten sposób wiąże się je najsilniej z państwem. Jest to niewątpliwie metoda, z pomocą której można uzyskać również i znaczne potanienie tych czynności. Jest to jednocześnie metoda, na której można formy rządzenia bardziej trwale i sprawne niż te, które za podstawę mają parlament kierowany nastrojami politycznymi. I niewątpliwie w ten sposób masę wiąże się z państwem o wiele trwalej, niż czyni to i uczynić może sama jedna nerwowo napięta i drżąca niteczka bezpośrednich wyborów.

Ale do tego potrzebne jest, aby organizacje społeczne, twórczo pracujące, stały się powszechną formą zrzeszenia mas. I aby były one silne, zorganizowane celowo, działające sprawnie i tanio. To, co u nas dziś jest organizacją społeczną, zbyt mało jest jeszcze dojrzałe, by stać się tego rodzaju podstawą. Dlatego zerwać trzeba radykalnie z dzisiejszym stanem rzeczy, że te sama pracę wykonywa – lub raczej udaje, że wykonywa kilka lub kilkadziesiąt naraz słabych, kłócących się między sobą zrzeszeń. Unifikacja – oto hasło, które już tu i ówdzie zostało dodatnio zastosowane, a dziś stać się powinno naczelnym nakazem życia społecznego, stosowanym z cała bezwzględnością. Unifikacja – oto od czego zacząć trzeba wzmocnienie organizacji społecznych u nas, zanim realizować będzie można płodną dla przyszłości myśl opierania na nich całych dziedzin życia państwowego i przeprowadzać zasadę uspołecznienia państwa.

Tak wygląda nasze zagadnienie z perspektywy ustrojowej.

W promieniach tego zagadnienia dokonano w Europie współczesnej dwóch wielkich eksperymentów ustrojowych: sowietyzm i faszyzm. Miejmy ambicję, by podejść do sprawy tej samodzielnie, na podstawie naszych doświadczeń historycznych i warunków naszej pracy. Odrzućmy sztywność i „zasadniczość” obu tych eksperymentów, wyzwólmy się z lenistwa umysłowego, które stwarza u nas co chwila modę to na sowiety, to na faszyzm, modę szkodliwą i głupią.

Właśnie dlatego że konstytucja jest zbiorem norm ogólnych życia państwowego, nie należy rozstrzygnięcia w naszym zagadnieniu zbyt pospiesznie uogólniać. Konstytucja powinna uwzględniać zagadnienie wejścia inicjatywy społecznej w życie państwowe i w rządy państwem. Ale nie wolno potraktować rzeczy tej w sposób sztywny. Normy jej pod tym względem powinny być sprężyste i pozostawiać dla życia możność rozwoju – w miarę potrzeb miejsca, czasu i dziedzin pracy.

Oto jak przedstawia się w Polsce dzisiejszej zagadnienie stosunku państwa i inicjatywy społecznej.

Jest to jedno z tych zagadnień, którego nie można rozwiązać jedną formułą i jedną decyzją. Rozwiązywanie jego musi odbywać się w ciągłej pracy i w ciągłym żywym kontakcie z rzeczywistością W tych warunkach opracowywane i rozwiązywane będzie przynosiło bogate owoce dla rozwoju kulturalnego narodu i dla rozrostu jego instytucji, tak państwowych jak i społecznych.

A my, obóz państwowy Marszałka Piłsudskiego, zmagając się z tym zagadnieniem, pamiętać powinniśmy jeszcze i o tym, że oto właśnie my mamy najwięcej danych, by na tej drodze osiągnąć najpiękniejsze wyniki. Byliśmy państwowcami już zanim państwo nasze istniało, a z dobrowolnej inicjatywy społecznej potrafiliśmy stworzyć rzecz najbardziej „państwową” – wojsko.

To nasze doświadczenie daje gwarancję, że pracując nad tym zagadnieniem, nie utkniemy na nieżywotnej jakieś formule. Zamiast krępującej żywą twórczość doktryny przyświeca nam bowiem myśl, która podnosi moralnie, pobudza do twórczości i wytyka ogólny jej kierunek, myśl, która zwłaszcza naszemu młodemu pokoleniu przyświecać winna, gdy para się z zagadnieniami ustrojowymi i na drodze napotyka obce gotowe doktryny.

Jest to mit Mickiewicza i Piłsudskiego: mit władzy silnej, a na dobrej woli opartej.

Mickiewicz w skarbach duszy narodu szukał materiału do odbudowy państwa. Kto zna „Księgi pielgrzymstwa”, artykuły w „Pielgrzymie” i późniejsze prace Mickiewicza nad Legionem, ten wie, że za rzecz niższej wartości uważał on wszelki przymus w ustroju państwa. Za najdoskonalszą uważał konstytucję powstańców, która nie była ogłoszona i żyła tylko w duszy narodu. Konstytucja ta na nastroju moralnym i dobrej woli opierała swe postanowienia, nawet ściąganie podatków, a miała być nie tylko konstytucją rewolucyjną, lecz podłożem ustroju przyszłego państwa. Echa tego mitu są i w „Panu Tadeuszu”, gdzie Wojski mówi, że w Polsce „nie trzeba było policyi żadnej; dopóki wiara kwitła, szanowano prawa”.

Piłsudski, tworząc wojsko i tworząc państwo, nie w idei już, lecz w rzeczywistości hołduje temu samemu mitowi. Myśląc o roku 1863, szukając w jego dziejach wielkości swego narodu, widzi ja właśnie w autorytecie Rządu Narodowego, opartym nie na sile przymusu, lecz na sile moralnej, na symbolu pieczątki Rządu. Tego samego czynnika doszukał się później w pracy POW oraz w uznaniu przez naród własnej jego władzy Naczelnika Państwa w r. 1918, u podstawy której była nie siła fizyczna, lecz praca moralna narodu.

Bo łaska takiego autorytetu państwa i władzy – według Piłsudskiego – nie spływa cudem z nieba, bez zasługi. Opiera się ona na ogromie wysiłku, na pracy, pracy moralnej. Bez pracy – gdy zamiast niej zjawia się pusty frazes (owa mickiewiczowska „pusta retoryczna gawęda, która nic idzie z serca do serca, lecz z ust do ust”), następuje zawsze w Polsce okres rozkładowego stanu moralnego i cudownych jego wyników. Wyrodnieją one w anarchię szlachecką dawnej Rzeczypospolitej, w walkę partii sejmowych w Polsce przedmajowej: w liberum veto – w morderstwo Narutowicza.

Praca, praca moralna narodu, praca z własnej inicjatywy ludzi dobrą wolą zespolonych a dążących ku realnym celom, małym lub wielkim, szczegółowym i coraz ogólniejszym: oto podstawa, na której w Polsce, wbrew doktrynom i „zasadniczym” sformułowaniom, budować należy. Na tej podstawie rozstrzygać trzeba zagadnienie inicjatywy społecznej „z dołu” i władzy państwowej „z góry” – i dążyć ku ideałowi Uspołecznionego Państwa.

Adam Skwarczyński


[1] Artykuł ukazał się w nr 10 pisma „Droga”, w 1931 r.

[2] Chodzi o Romana Dmowskiego i jego koncepcje wyłożone w książce „Polska i świat powojenny”.