Problematyka fundamentalistycznej prawicy protestanckiej w Stanach Zjednoczonych nie należy do spraw szeroko opisywanych nad Wisłą, mimo że jej oddziaływanie na politykę amerykańską potrafi być znaczące. Udowodniła to chociażby prezydentura G. Busha, ulubieńca fundamentalistów protestanckich i to nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Bezkompromisowe poparcie Busha dla polityki Izraela, obrona tradycyjnych wartości czy stosunek do kary śmierci sprawiły, iż były prezydent nawet dziś cieszy się sporą sympatią religijnej prawicy protestanckiej.
Prawdopodobnie wiele osób z nas w jakikolwiek sposób zetknęło się z protestanckimi fundamentalistami rodem z Ameryki. Prowadzą oni swoje misje ewangelizacyjne na ulicach polskich miast, posługując się często zaskakująco dobrą polszczyzną. W Polsce także funkcjonują kościoły tzw. charyzmatycznych protestantów (czy po prostu „charyzmatyków”), a więc uproszczając, nowoczesnych protestantów łączących fundamentalizm religijny z wykorzystywaniem współczesnych środków przekazu oraz innowacyjnych metod ewangelizacji.
W niniejszym artykule chciałbym pokrótce opisać główne cechy protestanckiego fundamentalizmu w Stanach Zjednoczonych, oraz spróbować wyjaśnić jego niegasnącą popularność. Ze względu na objętość tego artykułu będzie to bardzo pobieżne, a biorąc pod uwagę różnorodność doktrynalną fundamentalistów protestanckich, nie uda mi się tego naświetlić dostatecznie szeroko. Mimo to, mam nadzieję, że zdołam czytelnikom znacznie przybliżyć bardzo interesujące zjawisko fundamentalistycznej prawicy protestanckiej w Stanach Zjednoczonych.
Charakterystyka fundamentalizmu protestanckiego w Stanach Zjednoczonych
Ewangelikalizm jest nurtem protestantyzmu odmiennym względem tzw. starych kościołów protestanckich, czyli przede wszystkim Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego[1], Kościoła Ewangelicko-Reformowanego[2], oraz Kościoła Anglikańskiego. Paradoksalnie, stare kościoły protestanckie (określane niekiedy również mianem „tradycyjnych”), wykazują często spory liberalizm w podejściu do kwestii obyczajowych[3], a także w problematyce ekumenizmu. Jest to szczególnie widoczne w Skandynawii, Wielkiej Brytanii czy Niemczech. Ich przeciwieństwem są tzw. kościoły ewangeliczne, czyli przede wszystkim baptyści, zielonoświątkowcy, część kościołów metodystycznych oraz przeróżnych nurtów charyzmatycznych. Obecnie, ewangeliczni (zwani także ewangelikalnymi) protestanci stanowią większość wśród praktykujących wyznawców protestantyzmu na świecie. W ostatnich dekadach uwidoczniło się to głównie w Chinach, gdzie według niektórych danych skupiają już 80 mln wyznawców. Podobnie odnotowują znaczy wzrost w Indiach, Afryce, Ameryce Łacińskiej, oraz republikach postsowieckich.
Nie miejsce tutaj na charakterystykę różnic pomiędzy przykładowo baptystami a metodystami czy zielonoświątkowcami a baptystami, niemniej warto zaznaczyć dwa najważniejsze punkty charakteryzujące kościoły wpisujące się w szeroki nurt omawianego ewangelikalizmu. Po pierwsze, jest to fundamentalizm biblijny, który opiera się na bezkrytycznej interpretacji Biblii, z czego wynikają choćby nieprzejednane poglądy w sprawach obyczajowych czy też niechęć wobec darwinizmu. Po drugie, mamy tu do czynienia z elastycznym podejściem do wykorzystywania przeróżnych metod ewangelizacyjnych, poczynając od organizowania ulicznych ewangelizacji, imprez kulturalnych, a kończąc na posiadaniu własnych stacji telewizyjnych. Zdecydowany konserwatyzm w sprawach obyczajowych łączy się w tym wypadku z dość daleko idącym liberalizmem w podejściu wobec wykorzystywania najnowszych zdobyczy techniki oraz wobec nowoczesnych mediów.
Ciekawą kwestią jest specyfika nabożeństw ewangelicznych protestantów. Należy do tego między innymi tzw. działanie Ducha Świętego, które objawia się mdleniem, tańcami, wybuchami śmiechu, czy glosolalią[4], co zostało zresztą szyderczo ukazane w komedii „Borat”. Podkreślić jednak należy podziały stanowisk wobec takich praktyk wśród samych charyzmatyków. Można na przykład odnaleźć zbory charyzmatycznych zielonoświątkowców, w których wyżej wymienione praktyki uznawane są za efekt działania Ducha Świętego, jednakże nie brakuje też takich zborów, gdzie uważa się to za coś zupełnie niedopuszczalnego, przejaw braku elementarnej powagi wobec Boga. Wszystkie te różnice wynikają z przeróżnych interpretacji Biblii, które przecież mają być jak najbardziej „dosłowne”.
Innym wątkiem jest sprawa angażowania się fundamentalistów w politykę. Możemy więc spotkać gorących zwolenników aktywności politycznej w celu na przykład niedopuszczenia do legalizacji związków homoseksualnych, lecz także zadeklarowanych przeciwników angażowania się w politykę, którzy stoją na stanowisku „odcięcia” się od przyziemnych problemów „zdegenerowanego świata”. Poniżej skupiamy się tylko na zwolennikach politycznego aktywizmu, niezwykle wpływowych w Stanach Zjednoczonych i stanowiących dominujący nurt wśród ewangelicznych protestantów w Ameryce.
Skąd fundamentalizm protestancki w Stanach Zjednoczonych?
Amerykańskie społeczeństwo od początku budowane było na wartościach protestanckich. Charakterystyczna była dla niego między innymi daleko idąca demokratyzacja życia społecznego już w XVII wieku, kult pracy, uczciwości oraz posłuszeństwa. Ojcowie niepodległości Stanów Zjednoczonych George Washington oraz Benjamin Franklin nie raz cytowali z pamięci Biblię w swoich przemówieniach. Choć poddawana jest w wątpliwość ich rzeczywista religijność – zwłaszcza w przypadku Franklina – to jednak łączyli oni przywiązanie do wartości chrześcijańskich z postulatami demokratycznych stosunków wśród społeczeństwa.
Przez cały XIX i większość XX wieku dla większości Amerykanów wartości chrześcijańskie były czymś oczywistym, nawet jeśli prywatnie nie należało się do praktykujących chrześcijan. Załamanie systemu wartości przynosi przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku, na co przeogromny wpływ miała wojna w Wietnamie, a przede wszystkim nowe ruchu społeczne, które poważyły tradycyjny model amerykańskiej rodziny.
Okres eksplozji charyzmatycznego ewangelikalizmu przypada na lata siedemdziesiąte XX wieku – choć funkcjonował on już w XIX wieku. Była to swego rodzaju reakcja na nowe zjawiska oraz inicjatywy społeczne o charakterze silnie modernistycznym. Wówczas to bowiem zyskuje w Ameryce na popularności feminizm, pacyfizm, zniesiona zostaje segregacja rasowa, uzyskuje z kolei znaczenie ruch aktywistów homoseksualnych. Wielu religijnych chrześcijan w Stanach Zjednoczonych poszukuje powodów gwałtownych zmian społecznych, a wskutek tego wysuwa potrzebę odnowy moralnej amerykańskiego społeczeństwa, które zatraciło swoje chrześcijańskie korzenie.
Szczególnie uwidoczniło się to przede wszystkim w relatywnie słabo zurbanizowanych i biedniejszych stanach rolniczego południa. Tzw. amerykański pas biblijny ciągnie się od Illinois, Indiany i Ohio na północy, aż po Teksas, Luizjanę i część Florydy na południu. Obejmuje swym zasięgiem wszystkie stany zrzeszone w czasie wojny secesyjnej w Konfederacji, ale nie tylko. Choćby Illinois (bez kosmopolitycznego Chicago) czy Indiana jest tego najlepszym przykładem. Stany te charakteryzują się dominacją konserwatywnych protestantów, wśród których sporą część stanowią charyzmatyczni fundamentaliści.
Najsilniejszą grupą wyznaniową fundamentalistów jest Południowa Konwencja Baptystów (Southern Baptist Convention), która skupia funkcjonujące w tych stanach zbory baptystyczne. Należy do nich ponad 15 milionów członków, same zaś zbory cieszą się sporą autonomią, choćby w opracowaniu swojego „Wyznania Wiary”. Oprócz baptystów, liczne są różne grupy wyznaniowe skupiające zielonoświątkowców (nie wykazują oni większych różnic teologicznych względem baptystów), metodystów czy przeróżne wolne kościoły ewangeliczne, nie wchodzące w skład żadnej konwencji.
Amerykanie jako nowy „naród wybrany”
Nie brakuje narodów pewnych swojego „boskiego” posłannictwa i dziejowej misji wobec całego świata. Przykładów osób prezentujących takie postawy nie trzeba daleko szukać: Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki czy Andrzej Towiański albo zwolennicy teorii o pełnieniu przez Polskę funkcji przedmurza chrześcijaństwa. Można tu zaliczyć także zwolenników prometeizmu, uważających, że Polska powinna wspierać wyzwalanie się narodów Europy wschodniej czy Kaukazu. Wszyscy oni byli przepełnieni wizjami mesjanistycznymi w odniesieniu do narodu czy też państwa polskiego. O ile obecnie takie mesjanistyczne wizje nie trafiają już raczej w Polsce na podatny grunt, to w przypadku amerykańskim posiadają miliony zwolenników.
Źródeł mesjanizmu amerykańskiego można szukać już w odległych czasach XVII wieku, kiedy to pierwsi koloniści zaczęli zasiedlać kontynent północnoamerykański jako ziemię ponoć obiecaną im przez samego Boga. Większość z pierwszych kolonistów należała do różnych kościołów oraz sekt protestanckich. Emigrując głównie z Anglii czy Szkocji wierzyli, że docierają do miejsca ich przeznaczenia. Łączyło się to też z obecną wśród protestantów retoryką wolności przekonań oraz demokracji, stąd istnienie różnych denominacji wśród kolonistów (tak jak jest to po dzień dzisiejszy wśród amerykańskich protestantów) miało być wyrazem demokratyzacji życia społecznego oraz nieskrępowanych wolności w głoszeniu Słowa Bożego.
Osadnicy pochodzenia anglosaskiego, uciekający przed prześladowaniami religijnymi w Europie, widzieli w swym zasiedlaniu nowego kontynentu akt Bożej woli ustanowienia „nowego Izraela” w Ameryce. Nowa ziemia miała być dla nich tym, czym starożytny Kanaan dla Izraelitów. Zgodnie z tym, mieli mieć Boskie prawo do zajmowania terytorium Indian, a nawet ich eliminacji, jako, że ta ziemia została im „obiecana przez Boga”. Na przełomie XVII i XVIII w. pastor purytański z Bostonu, John Cotton Mather, wygłaszał swoim wiernym kazania, że Bóg wybrał Amerykę, aby tutaj ustanowić swoje Tysiącletnie Królestwo.
Amerykańskim protestantom już od XVII w. towarzyszy często przekonanie, że ich dzieje zostały nakreślone przez Boga. Poczynając od zasiedlania nowych ziem, poprzez wojnę o niepodległość, a kończąc na współczesnej polityce zagranicznej. Wszystko to miało lub ma być „planem Bożym” oraz misją dziejową powierzoną przez Boga. Zgodnie z tym tokiem rozumowania, Amerykanie mają mieć po swojej stronie Boga, co usprawiedliwia nawet najbardziej okrutnie prowadzone przez nich wojny w różnych rejonach świata. Brutalna eksterminacja Indian w XIX wieku była więc wypełnieniem Bożej woli, tak jak jej wypełnieniem są zbrodnie wojenne dokonywane na Bliskim Wschodzie. Bóg natomiast wymaga ich wierności oraz posłuszeństwa, za co potrafi ich wynagrodzić niezwykłym dobrobytem i pierwszym miejscem wśród narodów świata. Należy też oprzeć się grzesznym pokusom świata, które płynną ze strony sił ciemności, a więc głównie poprzez liberalizm obyczajowy.
Początkowo utożsamiano ów naród wybrany tylko z protestantami pochodzenia północnoeuropejskiego, zwłaszcza anglosaskiego. Z czasem nastąpiło jednak „rozszerzenie” narodu amerykańskiego na ludność pochodzenia wschodnioeuropejskiego, południowoeuropejskiego, a w końcu na ludność innych zupełnie ras, pod warunkiem przyjęcia protestantyzmu, amerykańskich obyczajów i ideałów, oraz języka angielskiego. Wciąż jednak funkcjonuje pojęcie WASP (White Anglo-Saxon Protestant), czyli biały anglosaski protestant, którym określa się „rdzeń” narodu amerykańskiego.
Amerykanie mają rzekomo również obowiązek niesienia swojego dziejowego posłannictwa całemu światu. Dlatego też brutalna kolonizacja Indian była tak naprawdę – zgodnie z ich rozumowaniem – niesieniem pogańskim plemionom wiary chrześcijańskiej, zaś działania wojenne w Wietnamie, Iraku czy na Bałkanach są dla fundamentalistów (i nie tylko dla nich) przejawem chęci niesienia demokracji, wolności słowa, myśli oraz przekonań. Zapanowanie demokracji na całym świecie ma oznaczać wypełnienie przez Amerykanów swej misji dziejowej. Takie rozumowanie stało się powszechne po przełamaniu izolacjonizmu amerykańskiej polityki zagranicznej w I połowie XX wieku i skutkowało zdecydowanym zaangażowaniem się Ameryki we wszystkich częściach globu. „Duch wolności” będzie się tak długo rozprzestrzeniał po całym świecie, aż w końcu wszędzie zapanuje amerykański system rządów. Każdą więc wojnę toczoną przez Stany Zjednoczone można przedstawić jako „misję wyzwolicielską”, nad którą czuwa sam Bóg. Tym bardziej, iż pojęcie amerykańskiego społeczeństwa o polityce zagranicznej, czy nawet geografii świata, jest niezwykle mgliste, żeby nie powiedzieć żadne. Nie trzeba więc włożyć wiele wysiłku propagandowego, aby nakłonić amerykańskich fundamentalistów protestanckich do przychylności wobec kolejnej wojny w nieznanym im zakątku świata, jak na przykład niedawno w serbskim Kosowie.
Warto dodać, że amerykańscy prezydenci często byli zaprzyjaźnieni z czołowymi ewangelicznymi kaznodziejami. Znana jest zażyłość łącząca Ronalda Reagana z Billy Grahamem, chyba najpopularniejszym ewangelistą amerykańskim, wywierającym wpływ nie tylko na Reagana, ale także na Nixona oraz obydwu Bushów. Trzeba też dodać, że o ile niekiedy fundamentaliści protestanccy mogą być przez polityków amerykańskich traktowani przedmiotowo, jako potrzebny elektorat, to jednak nie można wykluczyć szczerego fundamentalizmu nawet wśród amerykańskich prezydentów. Choćby George Bush senior już po przegranych wyborach prezydenckich w 1992 r. miał powiedzieć wobec udających się na wojnę do Somalii żołnierzy: Wypełniajcie pracę Boga. Nie poniesiemy klęski. Podobnie i jego syn, George Bush junior również pełen był przekonania o „Bożym” posłannictwie powierzonym Stanom Zjednoczonym. Wzbudzało to niechęć tak umiarkowanych protestantów, jak i amerykańskich katolików, czy zwłaszcza ateistów. Dlatego też, wielu nawet religijnych katolików, w wyborach prezydenckich woli głosować na kandydatów Partii Demokratycznej, którzy wydają się mniej zafascynowani mesjanistycznymi wizjami, niekoniecznie realizowanymi w interesie przeciętnego mieszkańca Nowego Jorku czy Bostonu.
Obrona tradycyjnych wartości i kreacjonizm
Religijna prawica amerykańska cechuje się tradycyjnym podejściem do kwestii obyczajowych – choć różni się tutaj w pewnych aspektach od religijnych katolików. Wynikają one oczywiście z ich interpretacji Biblii. Odrzucają więc teorię ewolucji, angażując się w propagowanie kreacjonizmu, a więc poglądu zgodnie z którym Bóg stworzył ziemię w 7 dni, zaś ziemia liczy sobie niespełna 6 tysięcy lat.
Przeciwstawiają się wszelkiemu modernizmowi obyczajowemu, relatywizmowi oraz degeneracji seksualnej, tolerując jedynie seks małżeński między mężczyzną i kobietą. Pod tym względem są bardziej rygorystyczni od katolików. Natomiast większość z nich nie ma nic przeciwko prezerwatywom, zajmując właśnie tutaj odmienne stanowisko niż katolicy. Podobnie, wielu fundamentalistów akceptuje metodę zapłodnienia in vitro, choć z drugiej strony prowadzą oni antyaborcyjną kampanię, domagając się przywrócenia zakazu przerywania ciąży.
Odkąd w latach siedemdziesiątych Partia Republikańska zaczęła przedstawiać się jako formacja konserwatywna[5] uzyskała wsparcie fundamentalistów, co uwidoczniło się zwłaszcza w kampaniach prezydenckich Ronalda Reagana oraz Georga W. Busha. Nie brakuje również wpływowych dziennikarzy oraz publicystów atakujących zawzięcie demokratów ze względu na ich – na ogół bardziej liberalne – podejście do spraw obyczajowych. Przoduje tutaj pochodzący z Florydy Rush Limbaugh, prowadzący jeden z najpopularniejszych programów radiowych w Ameryce. Z kolei teleewangelista John Hagee oskarżał swego czasu Hillary Clinton o uprawianie czarów w Białym Domu. Nie brakuje także kaznodziejów widzących w Baracku Obamie wcielenia Antychrysta.
Stosunek fundamentalistów protestanckich, choćby względem homoseksualistów, potrafi przyjmować radykalniejsze oblicze niż wśród religijnych katolików, akceptujących naturalną skłonność człowieka do grzechu i nie wysuwających aż tak radykalnych haseł. Wśród pewnej części radykalnych protestantów znane jest przecież hasło „God hates fags” (dosł. „Bóg nienawidzi pedałów”), a część z nich twierdzi, iż ginących w Iraku żołnierzy amerykańskich spotkała zasłużona kara za ich rzekomy homoseksualizm, co prowadziło nawet do zakłócania ceremonii pogrzebowych poległych żołnierzy przez fanatycznych protestantów. Znani z tego są zwłaszcza wyznawcy Kościoła baptystycznego „Westboro” z Kansas, na czele z ich kontrowersyjnym pastorem, Fredem Phelpsem. Proponują oni karę śmierci za homoseksualizm, uważając, iż nieszczęścia które spotykają Amerykę są wynikiem rzekomo powszechnego wśród Amerykanów homoseksualizmu. W związku z tym, wielu z nich nosi koszulki z napisem „God hates America” („Bóg nienawidzi Ameryki”).
Radykalne postawy są w Ameryce szczególnie popularne we wspomnianym tzw. pasie biblijnym. Łączy się z to niechęcią Amerykanów z rolniczych stanów typu Alabama czy Georgia wobec wielkomiejskiego życia. Nowy Jork, Boston czy Los Angeles są dla nich obrazem degeneracji typowej dla wielkich ośrodków miejskich. Z drugiej zaś strony, nie brakuje liczących się miast, jak choćby Houston, Dallas czy Kansas City, gdzie spora część mieszkańców przywiązana jest do protestanckiego fundamentalizmu.
Ciekawym zagadnieniem jest walka fundamentalistów na rzecz propagowania wspominanego kreacjonizmu. Skoro Bóg miałby stworzyć Ziemię zgodnie z tekstem biblijnym, to darwinizm jest jawnym zaprzeczeniem Słowa Bożego. Dlatego punktem honoru jest dla nich wykluczenie darwinizmu z nauczania w amerykańskich szkołach publicznych i nauczanie zgodne z Księgą Rodzaju. Istnieje wiele instytucji zaangażowanych w propagowanie kreacjonizmu, jak choćby Towarzystwo Badań nad Kreacjonizmem z Michigan (The Creation Research Society). Rezygnuje się tutaj z argumentów religijnych, na rzecz argumentów biologicznych, fizycznych czy geologicznych. Natomiast niezwykle problematyczne dla potwierdzenia naukowości kreacjonizmu jest fakt, że jego zwolennicy przystępują do badań z gotowym wnioskiem – potwierdzającym biblijną wersję. Dlatego wielu naukowców oskarża kreacjonizm o pseudonaukowość, gdyż założenie o nieomylności Biblii poprzedza badania, które mają służyć udowodnieniu owego założenia.
Walka z darwinizmem była jednym z głównych powodów rozwinięcia przez fundamentalistów własnego szkolnictwa, począwszy od podstawowego, kończąc na własnych uniwersytetach, jak Liberty University oraz CBN Regent University w Wirginii czy Bob Jones University w Południowej Karolinie. Co więcej, amerykański system szkolnictwa umożliwia nauczanie dzieci w domu przez własnych rodziców, pod warunkiem zdania niezbędnych egzaminów. Dlatego, nawet kilkaset tysięcy amerykańskich dzieci nauczanych jest w domu, co ma na celu uchronienie ich przed „niechrześcijańskimi” postawami i poglądami propagowanymi przez publiczne szkolnictwo.
Stosunek do katolików
Katolicyzm od wieków jest dla wielu protestantów zaprzeczeniem wolności oraz demokracji. Ma mieć on zgubny wpływ na ludzkość, trzymając ją w niewoli. Poddawano nawet w wątpliwość słuszność nazywania katolików mianem chrześcijan, uznając terminy „protestant” i „chrześcijanin” za równoważne. Katolicy czy prawosławni mieli być wyłączeni z grona chrześcijańskiego świata. Z kolei papieże mieliby przeszkadzać w realizacji dziejowej misji powierzonej Amerykanom przez Boga, co czasem prowadziło do identyfikacji wielu papieży z postacią biblijnego Antychrysta.
W związku z tym, obowiązkiem prawdziwego Amerykanina-protestanta jest przeciwstawianie się wszystkimi sposobami wpływowi „papistów” na życie polityczne w Stanach Zjednoczonych. Wybór na prezydenta katolika pochodzenia irlandzkiego, Johna F. Kennedy-ego, wywołał w latach sześćdziesiątych wśród wielu fundamentalistów protestanckich wrzawę, graniczącą z obłędem. Podobną histerię przeżywali gdy kontrkandydatem protestanta Georga W. Busha w 2004 r. był katolik (choć bardzo liberalny) John Kerry.
Już na początku XIX wieku wielu wpływowych Amerykanów, w tym np. Samuel F. B. Morse (twórca alfabetu Morse’a i pierwszej linii telegraficznej na świecie), wzywał do ograniczenia napływu katolickich imigrantów, którzy mieli uosabiać „świat ciemności”. Co więcej, w wyniku wzrostu populacji katolików, amerykańska demokracja mogłaby zostać zastąpiona przez rządy despotyczne, zaś uczciwość i sumienność protestanckiego farmera, zastąpiłyby „typowe cechy” katolików jak nieuczciwość, buntowniczość czy nagminne popełnianie czynów kryminalnych. Demokratyczny porządek zastąpiony zostałby niekończącymi się konfliktami społecznymi.
W systemie nauczania amerykańskich fundamentalistów powszechne są tezy o czuwaniu Opatrzności nad biegiem historii. Tak jest też interpretowana Reformacja, jako przykład Boskiej interwencji w ludzkie dzieje. Kościół katolicki przedstawiany jest jako zachłanna, zdegenerowana i skorumpowana instytucja, dlatego należało oczyścić chrześcijaństwo. W tym celu powstawały organizacje na rzecz nawracania katolików, jak choćby Mission to Catholics (Misja dla katolików), założona w 1973 r. przez byłego księdza katolickiego Bartholomewa Brewera. Wspierana jest ona przez wspomniany Bob University.
Nie brakuje wśród fundamentalistów obraźliwych oskarżeń wysuwanych wobec papieży. Oprócz standardowych oskarżeń o homoseksualizm wśród księży, pojawiają się również opinie utożsamiające kolejnych papieży z Antychrystem. Wielu z nich entuzjastycznie przyjęło zamach na papieża Jana Pawła II z 1981 r., twierdząc, iż Bóg „spełnił modlitwy swego ludu”. Nieraz przekonywano również, iż katolicyzm jest mieszaniną pogaństwa, mitologii średniowiecznych oraz odrzuca Słowo Boże. Katolików oskarża się o bałwochwalstwo na przykładzie kultu maryjnego. Powodem kpin jest sprawa celibatu, podając za przykład żonatego św. Piotra.
Tymczasem, od lat osiemdziesiątych zaczęły się zmieniać nastroje wobec konserwatywnych katolików, także wśród najbardziej wpływowych teleewangelistów, jak choćby Pat Robertson. Wyrażał on w swoich programach telewizyjnych żal z powodu śmierci Jana Pawła II, którego określił mianem „wielkiego człowieka”, mającego przeogromne zasługi w zwalczaniu komunizmu oraz chrystianizacji świata. Inni znani teleewangeliści, jak choćby Jack van Impe przepraszali za swoje niegodne wypowiedzi o Janie Pawle II. Wezwał także do pojednania się z katolikami. Jest to zgodne z koncepcją jedności świata chrześcijańskiego, do którego przychyla się coraz większa liczba fundamentalistów. Powodem zmiany jest dostrzeżenie w katolikach skutecznego sojusznika w walce przeciwko ruchom homoseksualnym, feministycznym czy aborcji.
Ewangelia sukcesu i telemarketing
Popularnym pojęciem w Stanach Zjednoczonych jest „Ewangelia sukcesu”. Zgodnie z typowo amerykańskim myśleniem, zasadzonym w protestanckich tradycjach, bogactwo ma być dowodem szczególnego Bożego błogosławieństwa, jako nagroda za wierność i posłuszeństwo Bogu. W XVII i XVIII wieku popularne były wizje o miastach amerykańskich wybrukowanych złotem, co będzie nagrodą dla nowego „narodu wybranego” za realizację Bożych zamiarów. Takie myślenie jest obecne po dzień dzisiejszy. Powszechne jest przekonanie wśród charyzmatycznych protestantów, że Boże błogosławieństwo objawia się w zamożności jednostki, czy całych narodów.
W latach osiemdziesiątych XX wieku czołowy amerykański kaznodzieja, Pat Robertson[6], przedstawił niezwykle optymistyczną wizję Ameryki, jako kraju mlekiem i miodem płynącego. Jego sztandarową publikacją była książka The Secret Kingdom (Tajemne Królestwo), w której zamiast skupiać się na moralnym zepsuciu Amerykanów skupił się na pozytywnych wizjach przyszłości. Wszelako, Ameryka od początku ma być prowadzona za rękę przez Boga, w celu realizacji dziejowej misji. Jego zdaniem, mimo oddziaływania szatana na zwykłych obywateli, Stany Zjednoczone jako całość mają być efektem niezwykłego błogosławieństwa płynącego od Boga. Dowodem tego miała być pozycja Ameryki, jako najpotężniejszego i najbogatszego państwa na świecie. Ameryka miałaby poprzez powrót do swoich tradycyjnych, chrześcijańskich źródeł, odbudować swoje dawne oblicze, z czasów ojców-założycieli.
Często spotykamy się w Polsce z zarzutem, że działalność ojca Rydzyka, wraz z jego „imperium medialnym” jest hańbiąca dla społeczeństwa pretendującego do bycia nowoczesnym. Nie broniąc toruńskiego zakonnika chciałoby się zauważyć, iż przy amerykańskich teleewangelistach jest on wzorem umiaru, pokory, delikatnego dyskursu politycznego oraz skromności. Należało by więc liberałom i lewicowcom nad Wisłą powiedzieć: „szanuj fanatyka swego, możesz mieć gorszego”.
Popularnym przykładem może być znany film „Jesus Camp” (Obóz Jezusa), wyśmiewający fundamentalistów, robiący z nich niebezpiecznych fanatyków, chcących decydować o losach Stanów Zjednoczonych oraz całego świata. Podobnie znany teledysk zespołu Genesis pt. „Jesus He knows me”, w którym muzycy szydzą sobie z tzw. Ewangelii sukcesu oraz wykorzystywania telemarketingu przez kaznodziejów protestanckich.
Charyzmatyczni kaznodzieje zaczęli od lat siedemdziesiątych dynamicznie rozwijać swoje „imperia”. W ich skład wchodzą własne programy lub stacje telewizyjne, radio, czasopisma, wydawnictwa, nie brakuje również uczelni zakładanych przez charyzmatycznych kaznodziejów. Dla przykładu, w połowie lat osiemdziesiątych programy baptysty Pata Robertsona docierały do ponad 16 milionów rodzin miesięcznie, zaś zielonoświątkowca Jimmy Swaggarta do ponad 9 milionów. W tym czasie dochody stacji telewizyjnej Robertsona osiągnęły już niebagatelną sumę 200 milionów dolarów rocznie. Z kolei niejaki Jerry Falwell miał w roku 1983 otrzymać od swoich słuchaczy dotacje o łącznej wartości ponad 52 milionów dolarów.
Niezwykle ciekawym przykładem jest przypadek teleewangelisty Oral Robertsa, który pewnego razu powiedział widzom, iż Bóg zagroził mu zabraniem ze świata ziemskiego, jeśli w krótkim czasie nie zarobi on na „Królestwo Boże” marnych 8 milionów dolarów. Bez problemu zebrał wymaganą sumę. Co ważne, dochody organizacji religijnych nie podlegają w Stanach Zjednoczonych opodatkowaniu, co tylko sprzyja rozwojowi telemarketingu. Łączny dochód wszystkich religijnych programów w Stanach Zjednoczonych oceniany jest na ponad miliard dolarów rocznie.
Najbardziej spektakularne są tzw. krucjaty (crusades), które polegają na objazdach czołowych ewangelistów po całych Stanach Zjednoczonych, w trakcie których skupiają oni tysiące ludzi na swoich spotkaniach modlitewnych. Szczególnie znany jest z tego Benny Hinn (właściwie Toufik Benedictus Hinn), urodzony w Tel-Awiwie syn palestyńskich chrześcijan, który jeszcze jako dziecko wyemigrował z rodzicami do Stanów Zjednoczonych. Prowadzi on od wielu lat, również w Europie, swoje kontrowersyjne widowiska, na których ludzie doświadczają cudownych uzdrowień.
„Krucjaty” są to starannie wyreżyserowane widowiska, transmitowane przez telewizję, w których profesjonaliści odpowiadają za dobór światła, muzyki, kolorów, tło czy kąt padania kamery w danych momentach widowiska. Wszystko to ma wywołać u widza wrażenie następującej bliskości z Bogiem. Teleewangeliści oświadczają w trakcie programu, że kontaktują się właśnie z Bogiem, który kazał przekazać ważną informacje całej Ameryce. Bardzo często taką „informacją od samego Boga” jest potrzeba zebrania kilku milionów dolarów, czy też konieczność poczynienia wszystkich wysiłków, aby republikański kandydat zwyciężył w najbliższych wyborach prezydenckich. Wszak dolary i religia bardzo dobrze pasują do działalności politycznej.
W trakcie programów, ewangeliści nie skupiają się tylko na dolarach i polityce, lecz nawołują również do czystości seksualnej i moralnego życia. Surowo więc zwalczają rozwiązłość seksualną, ukazując siebie jako kochających mężów i przykładnych ojców. Znany był z tego między innymi Jim Bakker, aż w 1987 r. wybuchł skandal seksualny z jego udziałem. Okazało się, że miał on romans ze swoją sekretarką, zaś za milczenie zapłacił jej 265 tys. dolarów z pieniędzy od jego wiernych. Do tego doszły malwersacje finansowe, co spowodowało jego aresztowanie i skazanie w 1989 roku. Wielu innych teleewangelistów przyklasnęło temu, widząc w Bakkerze groźnego konkurenta. Jimmy Swaggart już w 1987 r. nazwał go rakiem, który musi być usunięty z ciała Chrystusa. Po wyjściu z więzienia Bakker rozpoczął wydawanie książek, w których opisywał swoje grzechy oraz diabelską siłę, na którą szczególnie narażeni się Boży apostołowie. Oczywiście, całkiem nieźle na tym zarobił, choć niewystarczająco na pokrycie długów, choćby wobec byłych ofiarodawców, czujących się oszukanymi przez Bakkera.
Izrael a koniec świata
Stosunek do Izraela stanowi jeden z głównych punktów ewangelicznego protestantyzmu, zresztą nie tylko w Stanach Zjednoczonych. W powstaniu państwa Izrael widzi się „wolę Bożą”, zaś wielu Amerykanów jest przekonanych o „biblijnej” konieczności popierania Izraela we wszystkich jego poczynaniach, bez względu na zbrodnie na ludności palestyńskiej.
Dlatego warto wspomnieć w tym miejscu o innym ważnym składniku światopoglądu fundamentalistów, a więc o millenaryzmie, przepowiadającym nadejście w najbliższym czasie Chrystusa oraz zapanowanie tysiącletniego panowania Królestwa Bożego. Nie jest to nowe zjawisko w chrześcijaństwie, korzeniami swymi sięga już bowiem starożytności. Obecnie wśród wielu protestantów graniczy to jednak z obsesją, kiedy to w każdym wydarzeniu politycznym widzi się symptom nadchodzącej apokalipsy. Towarzyszy temu wszystkiemu przekonanie, że żyjemy w tzw. Czasach Ostatecznych. Znani teleewangeliści wydają bestsellery poświęcone tej tematyce, jak choćby „Signs of the Times” („Znaki Czasów”) Pata Robertsona. Wskutek tego powstają rozmaite teorie dotyczące przyszłości dziejów.
W okresie istnienia Związku Sowieckiego popularne było twierdzenie, że Stany Zjednoczone stoczą w przyszłości z Sowietami wojnę na terytorium Izraela, którą oczywiście Amerykanie wraz z Izraelem wygrają. Miało to być zapisane w Biblii. Inna teoria mówi, że Izrael zostanie napadnięty od wschodu, lecz dzięki Bożej pomocy uda mu się obronić, co ma być oznaką nadejścia „czasów ostatecznych”. W perspektywie ewentualnego konfliktu izraelsko-irańskiego teoria ta zyskuje sobie nowych zwolenników, chcących doszukiwać się we wszystkich wojnach na Bliskim Wschodzie kolejnych oznak owych „czasów ostatecznych”.
Postawa domagająca się bezwarunkowego poparcia dla Izraela (jakby zapominając o tym, że polityka Izraela przyniosła emigrację z Palestyny tysięcy arabskich chrześcijan, uważanych niekiedy przecież za potomków pierwszych chrześcijan), graniczy z jawnym obłędem. I tak na przykład J. Falwell głosi w swojej znanej książce „Nuclear War and Second Coming of Jesus Christ” („Wojna nuklearna i drugie przyjście Jezusa Chrystusa”), że każdy kto w jakikolwiek sposób występuje przeciwko Izraelowi ściąga na siebie karę Bożą. Z kolei, Ameryka poprzez swoje poparcie dla izraelskiej polityki ma zyskiwać Boże błogosławieństwo, bogactwo, potęgę i bezpieczeństwo.
Takie myślenie dominuje wśród protestanckich fundamentalistów, czego nie przekreśla w ich mniemaniu spadek potęgi, bezpieczeństwa oraz kryzys finansowy Stanów Zjednoczonych. Opornym można tłumaczyć, że jak widać Ameryka niewystarczająco wspiera Izrael. Choć nie brakuje amerykańskich Żydów wyśmiewających fundamentalistów protestanckich, to jednak lobby izraelskie widzi w nich dogodnego sojusznika dla realizacji swoich interesów.
Na marginesie, warto dodać, że na przykład amerykańscy Murzyni, choć na ogół również przynależący do charyzmatycznych kościołów ewangelicznych, zajmują często zupełnie odmienne stanowisko, niekiedy wręcz wykazując się sporą dawką niechęci wobec Żydów, a czasem wierząc w autentyczność i tezy „Protokołów Mędrców Syjonu”.
Zgodnie ze stanowiskiem zdecydowanej większości amerykańskich fundamentalistów wobec Izraela, Amerykanie podczas ewentualnej wojny nuklearnej nie mają doznać krzywdy, a Bóg w cudowny sposób ma ochronić Amerykę od bomb. Miliony lub nawet miliardy ofiar wojny nuklearnej pochodzić będą z obcych narodów, nie obejmą zaś Amerykanów oraz Izraelczyków, jak również „nawróconych” chrześcijan na całym świecie. Dlatego naród amerykański nie ma co obawiać się wybuchu trzeciej wojny światowej, gdyż chroniony przez Boga nie zazna cierpień. Co więcej, owa trzecia wojna światowa ma być wypełnieniem Bożego planu, oczywiście zapisanego w Biblii.
Atak z 11 września 2001 roku miałby być ostrzeżeniem Boskim w stronę Amerykanów, którzy zatracili swoją daną pobożność i posłuszeństwo wobec Boga. Tylko przebudzenie gwarantować może Amerykanom pozostanie narodem wybranym. Jakkolwiek, fundamentaliści przyznawali, iż atak jest ceną za poparcie udzielane Izraelowi, to jednak wykazał również zbyt „delikatną” politykę wobec Arabów. Jeśli Amerykanie chcą dalej cieszyć się Bożym błogosławieństwem, to ich obowiązkiem jest zaostrzenie swojej polityki na Bliskim Wschodzie i tym mocniejsze popieranie Izraela. Oczywiście, nie ma mowy o rewizji granic Izraela, w tym wyjścia z zajętej w 1967 r. Jerozolimy. Wszelkie ustępstwa terytorialne na rzecz Palestyńczyków – nawet w sprawie Strefy Gazy – oznaczałoby odwrócenie się od dziejowej misji oraz opowiedzenie się po stronie szatana.
Czy wrócą?
Ktoś mógłby pomyśleć, że fundamentalizm protestancki będzie w Stanach Zjednoczonych coraz słabszy. Barack Obama jest doprawdy jedną z ostatnich osób, która chciałaby pozwolić fundamentalistom na zachowanie wpływów w Waszyngtonie, tak silnych przecież w czasie prezydentury Georga W. Busha. Zmienia się także charakter społeczeństwa amerykańskiego – zmniejszył się odsetek ludności pochodzenia europejskiego na rzecz ludności kolorowej, co także nie sprzyja fundamentalistom.
Pytanie więc brzmi, jak odpowiedzą oni na takie wyzwania. Minęły bezpowrotnie czasy, kiedy o wszystkim mogli zadecydować biali wyborcy, na ogół przynależący do jednego z licznych wyznań protestanckich. Jak się okazuje, część z amerykańskich ewangelistów dostosowała się dość dobrze do nowej sytuacji. Przykładem może być odnosząca sukcesy ewangelizacja ludności latynoamerykańskiej nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Programy czołowych kaznodziejów, jak choćby Pata Robertsona, docierają do krajów Ameryki Środkowej i Południowej, tłumaczone są również na wiele języków książki pisane przez charyzmatycznych ewangelistów. Najlepszym tego przykładem mogą być publikacje najsłynniejszej obecnie kobiety-teleewangelisty Joycy Meyer. Zresztą te publikacje dostępne są również po polsku. Pozwala to nie tylko na rozciągnięcie swoich wpływów na inne kraje. Teleewangeliści znaleźli bowiem nowe źródło potencjalnych dochodów, jakimi są miliony ludności na całym świecie. Mieli oni wyczucie rozpoczynając pod koniec lat osiemdziesiątych ewangelizację w byłych krajach Związku Sowieckiego czy Chinach. Społeczeństwa te doznały wpierw gwałtownej ateizacji ze strony komunistów, zaś obecnie wielu Rosjan, Ukraińców czy Chińczyków poszukuje sposobów na wypełnienie swojej pustki duchowej. Dlatego też fundamentalizm protestancki przybiera na sile w krajach nie mających wcześniej nic wspólnego z protestantyzmem.
Nie są to bynajmniej śladowe objawy tego zjawiska. Wystarczy wspomnieć o kijowskim kościele… nigeryjskiego pastora i ewangelisty, Sundaya Adelaji. Urodzony w 1969 r. w Nigerii ukończył studia na Białorusi, by wkrótce po tym założyć swój kościół w Kijowie, zwany „Ambasadą Bożą”. Liczy on w samym Kijowie przynajmniej 25 tys. członków, choć jego wpływy rozciągają się na inne miasta Ukrainy, a nawet nie brakuje jego zwolenników w Polsce. Popularność zdobył sobie między innymi organizowaniem terapii odwykowych od alkoholu i narkotyków, co trafiło na podatny grunt w postsowieckim państwie. Jednym z członków kościoła jest mer Kijowa, Leonid Czernowecki, hojnie wspierający swoją wspólnotę, sam zaś Sunday gościł na swoich krucjatach także w Polsce. Ciesząc się zaś ogromnym uznaniem wśród wpływowych fundamentalistów w Stanach Zjednoczonych, 23 kwietnia 2007 r. dostąpił zaszczytu otwarcia obrad amerykańskiego Senatu. Fundamentalizm protestancki nie tylko zapełnia pustkę duchową ludzi z postsowieckich społeczeństw, lecz również przekazuje swoim wiernym wizje geopolityczne typowe dla amerykańskich fundamentalistów. Poparcie dla polityki Stanów Zjednoczonych czy Izraela jest także wśród europejskich fundamentalistów protestanckich bardzo powszechne, co często graniczy wręcz z postawami skrajnie filosemickimi i organizowaniem modlitw w intencji powodzenia dziejowej „misji” Izraela.
W podobnym nurcie charyzmatycznego protestantyzmu, choć nieco bardziej stonowanego znajduje się pochodzący z Nigerii poseł Platformy Obywatelskiej John A. Godson. Do 2008 r. znany był także z działalności duszpasterskiej w jednej ze wspólnot charyzmatycznych protestantów. Jego obecność w Sejmie jest do tej pory największym w naszym kraju sukcesem charyzmatycznych protestantów, których liczebność trudno dokładnie oszacować, choć waha się ona w granicach 50-100 tys. wyznawców, często zresztą nie dopełniających formalności i oficjalnie nadal funkcjonujących jako katolicy. Jednakże fundamentalizm protestancki nie odnosi w Polsce takich sukcesów, jak na Ukrainie, czy choćby w Finlandii lub Hiszpanii[7]. W Polsce bowiem porzucenie katolicyzmu na rzecz innej religii budzi niekiedy wrażenie zdrady narodowej i wielu Polaków odruchowo podchodzi sceptycznie do zagranicznych ewangelistów. Trudno zresztą mówić w naszym kraju o kryzysie duchowym, który przeżywają społeczeństwa postsowieckie, czy totalnie zlaicyzowanych państw zachodnich. Raczej nie należy się spodziewać w Polsce poważnego wzrostu wpływów fundamentalistów protestanckich, choćby dlatego, że jednostki potrzebujące szczególnych doznań „bliskości z Bogiem” łatwo odnajdą je w licznych, niekiedy bardzo specyficznych duszpasterstwach katolickich i nie potrzebują szukać swojej drogi wśród protestanckich charyzmatyków.
Trudno zaś nie oprzeć się wrażeniu, iż wielu katolickich publicystów w Polsce, deklarujących prawicowe przekonania, znajduje się pod silnym oddziaływaniem wizji stosunków międzynarodowych typowych dla amerykańskich fundamentalistów protestanckich. Wynika to być może z braku historycznych tradycji neokonserwatyzmu w Polsce, czego skutkiem jest ślepe kopiowanie amerykańskich wzorców. Warto, aby nie mieli oni znaczącego wpływu na umysły młodych ludzi o przekonaniach prawicowych, a już najdalej należałoby ich trzymać od polskiej polityki zagranicznej. Pod tym względem, wydają się nawet bardziej bezmyślni niż ideowa lewica.
Michał Kowalczyk
Nota bibliograficzna:
Armstrong K., W imię Boga: fundamentalizm w judaizmie, chrześcijaństwie i islamie, Warszawa 2005.
Cairns E. E., Z chrześcijaństwem przez wieki: historia Kościoła powszechnego, Katowice 2003.
Gorenberg G., The end of days: fundamentalism and struggle for the Temple Mount, New York 2000.
Motak D., Nowoczesność i fundamentalizm: ruchy antymodernistyczne w chrześcijaństwie, Kraków 2002.
Peck A., Trzecia Świątynia Jerozolimska w koncepcjach chrześcijańskiego syjonizmu w Stanach Zjednoczonych, Kraków 2010.
Peck A., Teleewangelizm, apokalipsa i polityka: współczesna prawica protestancka w Stanach Zjednoczonych, Tyczyn 2005.
Straub G. T., Salvation for sale: an insider’s view of Pat Robertson’s ministry, Buffalo 1986.
Zyblikiewicz L., USA, Warszawa 2004.
[1] Inaczej Kościół luterański, skupiający w Polsce prawie 100 000 osób, głównie na Śląsku Cieszyńskim, lecz również w dużych miastach. Należą do niego tak znane osobistości jak Jerzy Buzek czy Adam Małysz.
[2] Jest to najliczniejszy kościół protestancki w Polsce, mający w historii swoje zasługi dla krzewienia polskości, między innymi wśród cieszyniaków
[3] Przykładem są kościoły luterańskie w Skandynawii, w pełni akceptujące homoseksualizm czy aborcję. Nie należy jednak poprzez pryzmat skandynawskich luteran patrzeć na wszystkich wyznawców luteranizmu. Choćby Kościół luterański na Łotwie zajmuje zupełnie odmienne stanowisko, niekiedy aktywnie uczestnicząc w przeciwstawianiu się ruchom homoseksualnym. Również polscy luteranie należą raczej do konserwatystów w kwestiach obyczajowych.
[4] Jest to tzw. dar mówienia językami, mający pochodzić od samego Boga. W czasie modlitwy obdarzeni językami posługują się niezrozumiałymi dźwiękami, które niekiedy porównuje się ze starożytnym aramejskim – językiem Chrystusa.
[5] Członkowie tego kościoła znani są z akcji nie tylko wymierzonych przeciwko homoseksualistom. Prowadzą szereg stron internetowych, potępiających Kościół katolicki, muzułmanów, Żydów, Kanadyjczyków, Szwedów, Brytyjczyków, Latynosów, Azjatów, a przede wszystkim znienawidzonych przez nich… Irlandczyków.
[6] Pat Robertson znany jest także z nie tak dawnych postulatów wysłania do Wenezueli amerykańskich agentów w celu zamordowania Hugo Chaveza, będącego – jego zdaniem – uosobieniem wcielonego diabła
[7] Ocenia się, że obecnie w Finlandii nawet 500 tys. osób może być we wspólnotach ewangelicznych. Byłoby to więc prawie 10% ludności tego kraju. Z kolei w Hiszpanii ocenia się ich liczebność na przekraczającą milion osób.
Artykuł ukazał się w nr 9. „Polityki Narodowej” (lato 2011 r.).