Imigracja europejska nie jest obecnie tematem, który bezpośrednio interesuje przeciętnego Polaka. Mieszkańcy stolicy czy innych ośrodków wielkomiejskich są nieco bliżej tego zjawiska, spotykają się z imigrantami na co dzień na uczelniach, bazarach, w zakładach pracy. Generalnie jednak szerszy zakres wiedzy o współczesnych trendach migracyjnych i aktualnych stosunkach demograficznych mają polscy emigranci lub Polacy podróżujący często na zachód.
Otwarcie granic po wejściu do Unii Europejskiej pociągnęło za sobą znaczne poszerzenie polskich horyzontów w kwestiach imigracji europejskiej. Choć świadomość o sytuacji na kontynencie wygląda dużo lepiej niż jeszcze kilka lat temu, mimo wszystko nie doczekaliśmy się szerszej debaty na temat przyszłości polityki europejskiej w tym zakresie. Prorodzinne projekty polityczne, wprowadzane chętnie na zachodzie mogłyby zahamować potrzebę sprowadzania imigrantów jako siły roboczej, mającej zapracować na starzejące się społeczeństwo. Często wspierają one jednak właśnie dzietność imigrantów, przyczyniając się jeszcze bardziej do rozbudowywania systemu socjalnego, obciążającego Europę. Na marginesie, nie są one ani konsekwentne, ani tym bardziej skuteczne.
Tymczasem w Polsce próba wprowadzenia podobnego modelu państwa prorodzinnego skończyła się zanim się na dobre rozpoczęła, a jego symboliczna namiastka (w postaci tzw. „becikowego” czy prorodzinnej ulgi podatkowej) nie sprowokowała szerszej debaty o spadających wskaźnikach dzietności w Unii Europejskiej. Entuzjazm Polaków i zaufanie do instytucji unijnych nie wygasają, a co za tym idzie, z przymrużonym okiem spoglądamy na problemy asymilacji, póki nie razi go żar płonących samochodów, a gwar zamieszek nie rozlega się bezpośrednio za naszym oknem. Budowę społeczeństwa wielokulturowego znamy jedynie z programów rozrywkowych, w których dyżurują zasymilowani celebryci.
W rzeczywistości więc, o ile w ogóle istnieje w mass mediach jakakolwiek debata o imigracji europejskiej, to toczy się ona niejako obok rzeczywistej imigracji w znakomitej większości przybywającej z innych kontynentów. Współczesny wizerunek Brukseli, Paryża czy Amsterdamu[1] zmienił się diametralnie, a mimo to pozostaje tematem tabu w kulturze masowej i generalnie nie jest jeszcze inspiracją do refleksji, także dla twórców polskiej kultury.
Minęło już piętnaście lat, odkąd pionierskiego wyłomu w tym stanie rzeczy dokonał Rafał Ziemkiewicz między innymi zbiorem opowiadań fantastycznych „Czerwone dywany – odmierzony krok”. Sam tak dziś wspomina swoją ówczesną inspirację:
„– W «Czerwonych dywanach» przewidywałeś jakąś ogromną emigrację z Bałkanów do Europy Zachodniej.
– To akurat się nie sprawdziło, ale w momencie, gdy to pisałem Bałkany wrzały i spodziewałem się, że ludzie stamtąd będą po prostu masowo uciekać do Europy. Myślałem, że ten konflikt w Bośni i Hercegowinie rozleje się na Macedonię i Kosowo… To ostatnie się spełniło. Generalnie nie boli mnie, że rzeczywistość potoczyła się inaczej, bo ja nie stawiałem sobie nigdy zadań jak dla proroka. Jako pisarz mam cel stworzenia jakiegoś świata, który jest wewnętrznie wiarygodny”[2].
Rzeczywiście, twórczość fantastów ma za zadanie przede wszystkim pomóc w ucieczce od utartych schematów szarego, monotonnego życia – do nieznanego, ciekawszego świata. Pozwala otworzyć się autorowi bez ograniczeń i bez groźby ostracyzmu, przedstawić szerzej własne, nierzadko kontrowersyjne horyzonty myślowe. O ile jednak ociera się on o bliską futurystykę, może czytelnikowi przysporzyć refleksji nad bieżącymi trendami społecznymi. Szczególnie, jeśli za Ziemkiewiczem pragnie stworzyć świat „wewnętrznie wiarygodny”.
Taka właśnie jest opowieść „Requiem dla Europy” Pawła Kempczyńskiego – snuta przez zdegradowanego pilota lotnictwa kpt. Huberta Jugenmanna. Zjednoczona Europa, konsekwentnie realizując politykę wprowadzaną przez feministyczny reżim, ulega całkowitemu przeobrażeniu. Rewolucja kulturowa grzebie stare zasady cywilizacyjne, na gruzach których osiadają przybysze z całego świata. Przedstawiona w niej wizja zmian społecznych jest na tyle spójna, że skłania do głębszych refleksji o potencjalnych skutkach migracji w bieżącym stuleciu. Lekki i pełen humoru styl Kempczyńskiego tym chętniej skłania do analizy zagadnienia.
Skutki, jakie przewiduje autor rozciągają się na niemal wszystkie istotne płaszczyzny życia społecznego. Przede wszystkim są to skutki demograficzne, które rzutują dalej na rynek pracy, a zarazem stanowią praprzyczynę przemian ekonomicznych, prawnych, i wreszcie – kulturowych.
Skutki ekonomiczne
Zetknąłem się niedawno ze znajomym, który emigrując na Wyspy sprowadził na kilka miesięcy żonę z dzieckiem. Zasiłek rodzinny (opiewający, z tego co pamiętam, na kwotę porównywalną do dwukrotności płacy minimalnej w Polsce) pobierali przez kilka lat, na podstawie fikcji prawnej, mimo, że tylko on mieszkał
i pracował w Wielkiej Brytanii. Ten przykład (choć moralnie niegodny pochwały) ukazuje, jaką wagę rządy państw zachodnich przywiązują do inwestycji w przyszłość systemu emerytalnego. Fatalna sytuacja demograficzna na naszym kontynencie zmusza je od dziesięcioleci do wspierania polityki prorodzinnej
i otwartej polityki imigracyjnej.
Niefrasobliwość w rozbudowaniu sfery socjalnej w dziele Kempczyńskiego odgrywa niebagatelną rolę w kształtowaniu sytuacji społecznej w zestawieniu z falą imigracji. Rodzi mianowicie kilka podstawowych skutków makroekonomicznych, które są odwrotne do zamierzonych. Po pierwsze masy imigranckie zamiast generować zyski do budżetu zadowalają się wsparciem socjalnym państwa, chętnie pasożytując także na pomocy humanitarnej (np. amerykańskich konserwach sprowadzanych do dzielnic biedy). Lektura rodzi więc pytanie o ryzyko idące wraz z eksperymentem „sztucznej demografii”. Kultury ludności pozaeuropejskiej nierzadko bowiem nie przywiązują aż takiej wagi jak my do etosu pracy. Co za tym idzie – trudno przewidywać by nienawykłe do niej społeczności, mimo pokusy życia „z socjalu”, w pełni wyrzekły się przyzwyczajenia bierności w imię jakichś wyższych, politycznych racji.
„Za wozem leży na chodniku srebrne aluminiowe pianino. Teraz rozumiem, o co chodzi. Żaden z jego ziomków bez opłaty nie kiwnie nawet palcem, żeby mu pomóc załadować je z powrotem. (…) Nie wiem, jak wtaszczymy je na wóz. Zwłaszcza że woźnica stoi i ani myśli pomóc. (…) Zapieram się plecami, skrzynia pianina posuwa się centymetr po centymetrze. Arab wydziera się z wozu, ale nawet nie próbuje złapać za pudło”[3].
Idąc dalej fantasta przewiduje dodatkowe obciążenie systemu, poprzez nadmierne uprzywilejowanie rodzin imigranckich, o których namiastkach wspomniałem wyżej.
„Bezzębny staruch pluje mi na nogawkę białą śliną. Jego zmętniałe od żaru pustyni oczy pałają nienawiścią. Może wcale nie chciał tu przyjeżdżać? Może rodzina oderwała go od ukochanych kóz i przyciągnęła na siłę do Europy, żeby brać jego emeryturę?”[4]
Najważniejszym, przewidywanym skutkiem długotrwałej budowy społeczeństwa na bazie zestawienia socjalno-imigracyjnego – jest załamanie się całego systemu ekonomicznego. Przykładową koncepcję takich wydarzeń wykłada Kempczyński słowami pani mecenas Ady Witte, wysoko postawionej w machinie reżimu.
„Wpatrzona w kominek Ada zaczyna bez wstępu:
– Umieramy. Nie wiadomo, co będzie za miesiąc, za rok. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Jeszcze niedawno sama Europa mogła wyżywić połowę ludzkości. Wkrótce grozi nam wszystkim głód. Automatyczne fabryki jeszcze pracują, ale nie wiadomo, jak długo zdołają utrzymać produkcję. Wszędzie brak fachowej kadry. Codziennie dostajemy raporty o kilku katastrofach, ranni w nich umierają bez żadnej pomocy. (…)
– To było oczywiste. Nie mogliśmy oparci o drzwi lodówki wypchanej po sufit żarciem, odwracać dłużej głów od puchnących z głodu sąsiadów. To nic, że są jak dzieci. Zamiast edukować swoje społeczeństwa, wydali pieniądze na broń. Najchętniej masowego rażenia. Nędzarz lubi mieć rewolwer, wydaje mu się wtedy, że jest kimś ważnym. To nic, że zamiast myśleć o rozwoju, mnożyli się jak bakterie, nie przejmując się konsekwencjami. Wyprodukowali ponad osiem miliardów ciemnych, wiecznie zagłodzonych analfabetów. Musieliśmy im pomóc, nie było alternatywy. Gdybyśmy nie uchylili drzwi, próbowaliby wyłamać je sami. Globalny konflikt jądrowy północ-południe wisiał na włosku jeszcze za starej demokracji. (…) Szybko jednak okazało się, że przybysze nie chcą się tak naprawdę niczego uczyć. Zależy im tylko na pustych tytułach, chcą wszystkiego od razu. Byli biedni, więc im się należy i koniec. Ci z ostatnich fal emigracyjnych nie chcą już nawet tego. Po prostu przenieśli się do Europy ze swoimi zwyczajami. Pragną tylko jeść do syta oraz mieć jeszcze więcej dzieci. Czują do nas nieskończoną pogardę, bo oddajemy wszystko za darmo. Nawet siebie i własne rodziny. Ciągną nas w dół. Naczynia wyrównały poziom, tylko nie tak jak chcieliśmy. Za dwa, trzy lata w Prowansji zapanuje taka sama nędza, jak w Bangladeszu”[5].
Analiza jest bardzo wymowna, mimo apokaliptycznego wyrazu porusza istotę rzeczy. Dotyka, w nieco darwinistycznym świetle, zależności kulturowych i ekonomicznych w kontekście przemian zachodzących w Europie. Lewicowe założenia ideologiczne, co wiemy dobrze między innymi z doświadczeń PRL, kończą się w praktyce równaniem w dół. Wraz ze znaczącym napływem imigracji pozaeuropejskiej można się spodziewać regresu cywilizacyjnego. Obniżenie wydajności gospodarczej może oczywiście zatrzymać się na pewnym poziomie po refleksji kolejnych rządów, o ile nie będzie już na nią za późno.
Skutki prawne
Na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci nastąpił nagły rozwój w dziedzinie prywatnego prawa międzynarodowego, także na gruncie prawa polskiego. Nie można jednak dziś z całą stanowczością stwierdzić jaki kierunek nada mu orzecznictwo w najbliższych latach, ani które z dotychczasowych rozwiązań prawnych się utrzymają. Prawdziwą rewolucję mogłoby przynieść odrzucenie, bądź liberalizacja klauzuli porządku publicznego. Do tej pory art. 6 ustawy Prawo prywatne międzynarodowe jest skuteczną zaporą dla obcych cywilizacyjnie zasad społecznych, nie do pogodzenia z europejską myślą prawodawczą. Dzięki jasnym zapisom konstytucyjnym wynika z niego bezpośredni hamulec na przykład dla akceptacji wielożeństwa, związków homoseksualnych, itp. Wydaje się, że Kempczyński w swojej książce kreśli właśnie taki scenariusz, w sposób pośredni wieszcząc kres obecnym regulacjom. Nie stara się zgadywać, czy nastąpi liberalizacja ochrony porządku prawnego, czy po prostu spadnie jej skuteczność. Prawdopodobnie dostrzega zależność obu tych czynników. Wpływ upadku poważania dla praworządności można wyczytać np. z opisu szlachetnego oburzenia kpt. Jugenmanna wobec praktyk niewolniczych w arabskiej dzielnicy Berlina.
„– Chłopak jest mój, bo zapłaciłem za niego. Ale ma prawo brać napiwki, żeby się wykupić… to jego forsa. Szanuję swoje prawa, biały obdartusie… Masz zapłacić 60 centów i wynoś się stąd – cedzi przez zęby. (…)
– To niewolnik? Co ty bredzisz, wielbłądzi ryju? Jesteś, kurwa, w Europie! A nie na swojej zapchlonej pustyni… wypieprzajcie stąd ze swoimi prawami. Tu jest cywilizacja, ciemna bando! – krzyczę jak oszalały, wbijając paznokcie w drewno deski.
Następuje coś, czego się zupełnie nie spodziewałem. Beduini ryczą ze śmiechu.
– Chłopiec powinien być w szkole! – wykrzykuję, nie dbając już o to, że mogą mnie zabić. (…)
Ten z głębi pokazuje palcem moje spodnie.
– Patrzcie, tu jest cywilizacja i szcza się w spodnie. Brudne gównojady pieprzą w śmietnikach swoich ojców. (…)
Beduin podchodzi do mnie, zatrzymuje się w przyzwoitej odległości. Mówi, jakby przemawiał do wypełnionego po brzegi wychodka.
– Teraz masz zapłacić sto euro. Jeśli mi je dasz, za obrazę obetnę ci tylko język. Rozumiesz?”[6]
Jak już wspomniałem Kempczyński nie daje konkretnej odpowiedzi na pytanie, na skutek czego europejskie wartości stracą na znaczeniu na tyle, by nie podlegały ochronie prawnej. Przyjmując więc zmiany w prawodawstwie nawet przy zachowaniu obecnego stopnia poważania prawa w naszej kulturze – można mimo to wskazać co najmniej trzy potencjalne przyczyny negatywnych zmian systemu prawnego, które na dodatek mogą występować kumulatywnie.
Po pierwsze – oświeceni przywódcy narodów europejskich zarażeni pogardą do swoich kultur, oraz pacyfistycznym strachem przed jakimkolwiek (choćby obronnym) konfliktem zbrojnym – ogłosili dogmat równości wszystkich innych cywilizacji i jednakowo je uhonorowali. Na takie tendencje, już występujące na Zachodzie wskazują wyłamujący się z milczącego tabu Melanie Philips i Thiolo Sarrazin. Oczywiście taka sytuacja może wprowadzić jedynie chaos prawny[7].
„Niebezpieczeństwo ekspansji islamu od wewnątrz nie byłoby takie groźne, gdyby nie liberalni użyteczni idioci, systematycznie i z prawdziwym oddaniem działający na rzecz jej sukcesu. «W Niemczech nad bagatelizowaniem lub zaprzeczaniem istnienia problemu, roztaczaniem ułudy, intensywnie pracuje cała armia urzędników ds. integracji, badaczy islamu, socjologów, politologów, reprezentanci różnych stowarzyszeń i cała gromada naiwnych polityków». Do tego dochodzi «panująca w Niemczech rzekoma liberalizacja połączona z często podświadomą socjalizacją w tradycji roku 1968». Rezultat jest taki, że nie tylko problem ekspansji islamu pomija się milczeniem, ale wręcz «część intelektualistów oraz liberalnej prasy wydaje się odczuwać ledwie skrywaną radość z tego powodu, że muzułmańska imigracja podkupuje niemieckie społeczeństwo»”[8].
Po drugie – wraz ze wzrostem znaczenia mniejszości, które w końcu stają się większością[9], zgodnie z zasadami demokratycznego państwa prawa – imigranci nadają równe uprawnienia własnym rozwiązaniom prawnym. Tak jak i w pierwszym przypadku (tylko tym razem na przykład na tle zmian demograficznych) destrukcyjnym zmianom ulegają najwyższe akty prawne z konstytucją na czele. Europa wraca do stanu pierwotnego, a jedynym obowiązującym prawem staje się prawo dżungli:
„Kiedy wspinamy się z mozołem w górę zarośniętego buczyną wąwozu, zastępuje nam drogę kilku czarnych facetów, ubranych w płócienne szorty i postrzępione kolorowe koszulki. Dwóch ściska niewiarygodnie porysowane AR 80, a jeden wymachuje groźnie zabytkowym, chyba nigdy nie czyszczonym kałasznikowem. (…)
Peter wyciąga głowę spomiędzy szczebli drabiny. Powoli podchodzi do rozwścieczonego starca.
– Kapitanie, trochę rozumiem. To narzecze gdzieś z Nigerii, podobne do hausa. Z tego co on gada, wynika, że idziemy przez ich święte plemienne terytorium. Nie prosiliśmy o zgodę i nie wnieśliśmy opłaty. Duchy ich przodków są tym faktem ciężko podkurwione i za złamanie tabu cała wioska będzie miała przerąbane przez pięć pokoleń czy coś w tym stylu.
– Czego chcą? – pyta Kay.
Peter wydaje kilka gardłowych dźwięków. Stary odpowiada śpiewnym podnieconym piskiem, potrząsając zaciśniętą pięścią.
– Teraz za karę, oprócz pięciuset euro, chcą naszą wielką torbę, cztery karabiny i dwóch niewolników, w tym mnie”. [10]
Wreszcie – po trzecie – doktryna orzecznicza może ulec liberalizacji na tyle, że częściowo lub całkowicie rezygnuje z klauzuli porządku publicznego, wprowadzając legalność zastosowania na przykład prawa szariatu na określonym terytorium.
„Niestety muszę przejść przez kwartały miasta w całości opanowane przez muzułmanów ze wszystkich państw, gdzie rządzą mułłowie i szariat. (…) Maszeruję przez jakieś dwadzieścia minut wśród ludzi i ulic przeniesionych tu jakby wprost z Bagdadu. Z zacienionych bram patrzą na mnie siedzący w kucki starcy. Widzę kobiety przypominające żywe, poruszające się bele burych szmat”[11].
Czy jednak takie przewidywania są bezpodstawne? Już dziś imigranci często obdarzani są przywilejami, których władza odmawia autochtonom[12].
W dalszej części powieści odbywa się groteskowy proces głównego bohatera, który cudem uratował skórę z opresji w muzułmańskiej dzielnicy. I tutaj pojawia się kolejne zagadnienie przewidywanych skutków prawnych przemian migracyjnych. Autor kreśląc linię obrony, ukazuje jaskrawy przykład fuzji kulturalnej, który póki co budzić może jedynie napad szczerego śmiechu. Decydujący środek dowodowy upatruje bowiem w działaniach paranormalnych.
„A zły duch rzeczywiście opanował jego ciało. (…) Zatruty ich jadem wziął gest przyjaźni za wrogość, a szczęśliwego ucznia za niewolnika”[13].
Przykład ten, choć w swych motywach groteskowy, wskazuje na możliwość mieszania pojęć prawnych zupełnie różnych systemów. Konsekwencją może być tylko obniżenie jakości systemu prawnego.
Skutki kulturowe
Postulaty budowy państwa narodowego, w zakresie stosunku do migracji, z reguły osadzone są na pozycjach umiarkowanych. Skupiają się głównie wokół zapewnienia pewnego uprzywilejowania suwerenowi, oraz słusznych praw mniejszości narodowych. Według tych koncepcji państwo powinno gwarantować stabilizację kulturową poprzez pewne ograniczenia migracyjne. Czynnikiem decydującym co do ich zastosowania jest przede wszystkim zdolność asymilacyjna określonych mniejszości. Nie oznacza to wbrew stereotypom negatywnego stosunku do mniejszości narodowych, lecz kierowanie się rozsądkiem w przewidywaniu skutków migracji, także w zakresie wpływów kulturowych.
Przemiany kulturowe mogą oczywiście nieść także pozytywny wydźwięk społeczny, szczególnie jeśli dotyczą upowszechniania nowych technologii czy trendów kultury i sztuki. W Polsce mimo niskiego, póki co, wskaźnika imigracyjnego realną zmianę dostrzegamy na przykładzie gustów kulinarnych, przykładowo na ulicach większych miast, gdzie nierzadko jedynym otwartym nocą lokalem gastronomicznym jest budka z kebabem. Współczesna imigracja europejska niesie za sobą znacznie większe spektrum przemian kulturowych, począwszy od tarć obyczajowych, na konfliktach na tle religijnym kończąc. Wracając jednak do przykładu kulinarnego – Kempczyński idzie za ciosem, ukazując, w scenie w renomowanej restauracji, możliwość rychłego wyparcia tradycyjnych europejskich potraw na skutek mody (czy również jak wynika z tekstu – pewnej formy poprawności politycznej). Zdaje się to jednak wątkiem ubocznym wobec ważniejszego – powszechnej, społecznej, skrajnie pojmowanej tolerancji religijnej, wymuszonej systemem multikulturowości.
„– Mamy przysmaki ze wszystkich stron świata oraz wyśmienite wlewki. Końcówki są jednorazowe, z pozłacanego srebra w dowolnym kształcie – odpowiada normalnym tonem silącego się na uprzejmość kelnera.
Stosowanie takich wlewek to teraz wyznacznik sukcesu i awansu społecznego. Tak jak kiedyś szampan i markowe cygara.
– Z pewnością orientuje się pan, jak dozować? – pyta.
– Wiem, wsadza się końcówkę w odbyt, a wlewka spływa rurką ze zbiorniczka pod pachą. Naciskając bicepsem zbiorniczek można dozować ilość naparu z mieszanki ziół na bazie marihuany. Jelito wchłania szybciej i wydajniej niż płuca. Lekki odlot i świetny nastrój są gwarantowane – rozwiewam jego wątpliwości. (…)
– Wlewki nas nie interesują proszę przynieść kartę i cygaro dla mnie – polecam.
– Cygaro? Proszę pana, to może obrażać uczucia innych gości – przeprowadza próbę sił.
– Mnie napełnia niesmakiem widok rury w czyimś tyłku w trakcie obiadu. Proszę o cygaro. Jakie macie? – nie ustępuję. (…)
– Proszę także o koniak polecony przez barmana – gaszę go.
– Koniak – jęczy kelner.
– Właśnie, koniak i inne alkohole są dla nas szczególnie ważne. A jeżeli obraża to czyjeś uczucia religijne, proszę, by ten ktoś pofatygował się do nas osobiście i oficjalnie zaprotestował. Z góry jednak zaznaczam, że należymy do wyznawców Wielkiej Świetlistej Dupy i wlewki obrażają nasz symbol religijny”[14].
Zmiany we wrażliwości religijnej w duchu całkowitej wolności religijnej prowadzą do dwóch zasadniczych, acz niekorzystnych społecznie skutków. Po pierwsze – do zaniku owej wrażliwości wobec religii dominującej, czy też większościowej, w imię równouprawnienia, przejawiającej się najczęściej w likwidacji jej przywilejów. Po drugie – do równouprawnienia religii uniwersalnych ze wszystkimi, nawet najbardziej prymitywnymi wierzeniami. Konsekwencje mogą być w najlepszym wypadku groteskowe, jak w przykładzie Kempczyńskiego.
Choć jedynie poszlakowo – można wyczytać w „Requiem dla Europy” także okraszoną humorem sugestię dotyczącą zupełnie naturalnego procesu wynikającego z asymilacji. Jest nim mianowicie wytworzenie lobby na rzecz poprawy sytuacji w kraju pochodzenia.
„Łazienka jest w głębi korytarza, niech się umyje mydłem. To jest Ministerstwo, a nie jakiś śmietnik, w którym pewnie mieszka – przemawia przejęta swoją nieograniczoną władzą portierka, miażdżąc mnie przy tym pogardliwym spojrzeniem. (…) Mydło było oczywiście tylko propagandowym wykrzyknikiem. W pojemniku z napisem: OSZCZĘDZAJ! DZIECI W SOMALII UMIERAJĄ Z BRAKU HIGIENY! leży tylko szary, wyschnięty balasowaty twór, śniący o minionej spienionej potędze”[15].
Podstawowym błędem w założeniach politycznych opartych o zasadę multikulturalizmu jest wiara w syntezę cywilizacyjną, która w efekcie ma przynieść większy potencjał wydolności (nie ma co ukrywać – głównie gospodarczej) państwa. Syntezy takie mogą przynieść pożądany efekt tylko w obrębie kultur, rozumianych według systematyki prof. F. Konecznego.
„Autorzy Wielkiego Planu (…) mieli nadzieję, że zadziała kontrolowany system naczyń połączonych. Kultury wymieszają się i powstanie nowa, może nawet lepsza. W założeniach był to korzystniejszy wybór niż totalne unicestwienie życia na Ziemi”[16].
Tam gdzie różne metody życia społecznego, mimo że nie są do pogodzenia, otrzymują podobny status – tam zachodzi regres cywilizacyjny. Historia uczy, że takie systemy rozpadają się lub padają łupem innego – silniejszego, bardziej żywotnego, a przede wszystkim bardziej spójnego cywilizacyjnie.
Przy wzroście czynnika imigracyjnego również polityka historyczna musi ulec i ulega na naszych oczach rekonstrukcji. Chwalebne karty europejskiej historii, zaprowadzającej własny ład na odkrywanych kontynentach, są dziś torpedowane jako akty niemoralne. Zgodnie z ukutą przez Chestertona definicją, iż tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań, autor „Requiem…” trafnie zauważa, że szlachetność intencji, jakie nam przyświecają może zostać przez przybyszów niezrozumiana.
„Odwracam się. Człowiek ma na sobie śnieżny burnus. Jest wysoki i przystojny, z orlim nosem nad czarną brodą. Patrzy na mnie z dziwnym, jakby cynicznym uśmieszkiem.
– Dlaczego tacy jesteście? Pomagałem wam, wszyscy tu wam pomagali – mówię.
– Jesteś lotnikiem, prawda? Może nas ratowałeś, a może bombardowałeś moje miasto.
Nie odpowiadam, nie mam zamiaru się tłumaczyć.
– To nieważne, nie chcę z tobą rozmawiać, niewierny. Masz przejść do końca ulicy. Jeśli przewrócisz się wcześniej, ja odejdę… to wystarczy. Postawiłem na ciebie dużo pieniędzy. Lecz nie będzie dla mnie wielkim zmartwieniem, jeśli wygra je któryś z moich muzułmańskich braci. Nie życzę ci powodzenia, bo jeśli tam dojdziesz, twoje piekło będzie jeszcze gorsze. Dłużej będziesz tkwił w grzechu. Jesteście obelgą dla prawdziwego Boga. Ruszaj przeklęty – kończy, pokazując odległe skrzyżowanie dłonią, z której zwiesza się muzułmański różaniec”[17].
Ta scena ma swój szerszy kontekst, choć otwartość granic czy przekrój społeczny w historii Kempczyńskiego świadczą same w sobie o roli i intencjach Europejczyków w nastawieniu do ludów pozaeuropejskich. Tym bardziej oczywiste stają się niezasłużone oskarżenia postawione w kierunku głównego bohatera.
„Patrzę zamarły na wielką fotografię z tytułowej strony gazety. Reporter wycelował obiektyw w otwartą platformę ładunkową «Any». Zamarłe w kadrze małe, skulone postacie z tobołkami wbiegają do ładowni transportowca. Ja stoję odwrócony bokiem, patrząc na wylot dyszy silnika. (…)
To Laos – straszny lot.
Pół godziny wcześniej z zarośli pobliskiej dżungli jakiś porąbany gówniarz otworzył do nas ogień z kaemu. Trafił kilku cywili, w tym dwuletnie dziecko. Oberwali też Stani i Gruby Ben, oficer ładunkowy. Ben sam założył sobie opatrunek nad biodrem. Twierdził, że nic mu nie jest, nie chciał się położyć na noszach. Pilnował ładowni, siedząc na krześle. Po starcie stracił przytomność. Zmarł kilka dni później w szpitalu w Europie”[18].
Warto zauważyć, że krytyka ekspansji cywilizacyjnej dotyczy tylko cywilizacji europejskiej. Tajemnicza postać powieści uznaje swoją kulturę i religię za wyższą, co jest zupełnie naturalne. Zupełnie naturalnie społeczności imigranckie dążą do eksponowania swoich symboli religijnych czy uznania obyczajów kulturowych gdyż „z muzułmańskiego punktu widzenia wzniesienie w danym miejscu meczetu – a już zwłaszcza towarzyszącego mu minaretu – stanowi symbol potęgi islamu. Całe dzieje islamskiej ekspansji to zarazem historia przemianowywania na meczety świątyń wszystkich podbijanych ludów, szczególnie zaś kościołów chrześcijańskich”[19].
Ryzyko, które wiąże się z brakiem umiaru w samooskarżeniu naszych elit już przynosi swoje żniwo. Asymilacja z kulturą uznaną (ba, uznającą się!) za słabszą, jest dużo mniej zachęcająca. Nic więc dziwnego, że „młodzi fundamentaliści-samobójcy rekrutują się ze środowisk imigranckich. Często zauważalne jest, że ich rodzice zdołali przynajmniej formalnie ulec neutralizacji w kraju, do którego przybyli, nie wchodząc na ścieżkę konfliktu z gościnnym społeczeństwem. Co jednak charakterystyczne, młode pokolenie imigrantów intuicyjnie pragnęłoby powrotu do kraju przodków, ich obyczajów, środowiska społecznego, charakterystycznej mentalności. Do tego dodać należy niechęć, poczucie wyobcowania w kraju pobytu, z którym praktycznie nie odczuwają żadnych naturalnych więzi. To spektrum młodego pokolenia muzułmańskich imigrantów na Zachodzie przybiera coraz częściej postać subkultury imigranckiej o rozdwojonej lojalności i zawiedzionych ambicjach”[20].
* * *
Na tle innych pozycji fantastycznych „Requiem dla Europy” zawiera kompleksową analizę katastroficznych skutków, do których zmierza niekontrolowana polityka imigracyjna Unii Europejskiej. Specyfika tego gatunku oczywiście zmusza autora do popuszczenia wodzy fantazji, generalnie jednak między wierszami śmiało można zdefiniować potencjalne zagrożenia dla społeczności europejskich. Na dodatek w świetle przewidywań zmian stosunków ludnościowych w Europie – obawy te nie wydają się bezzasadne. „Aby utrzymać rynek pracy na stałym poziomie Unia Europejska potrzebuje 1,6 miliona imigrantów rocznie. Aby więc dało się zachować obecną proporcje ludności czynnej zawodowo do emerytów i rencistów, konieczne jest przybywanie do Europy każdego roku aż 13,5 miliona imigrantów. Przy obecnych tendencjach demograficznych liczba muzułmanów w Europie osiągnie około roku 2020 dziesięć procent populacji. Możliwe więc, że kontynent europejski za kilka dziesięcioleci stanie się w przeważającej części muzułmański”[21].
Niezbyt zachęcająca sytuacja gospodarcza Polski może oczywiście wpłynąć na mniejsze zainteresowanie pozaeuropejskiej imigracji naszym krajem. Należy jednak wziąć pod uwagę postępujący proces integracji europejskiej i wszystkich zależności wynikających z członkostwa Polski w UE. Jak zauważa dr Lech Haydukiewicz – w tak krytycznym okresie demograficznym – i brak imigracji może rodzić problemy.
„Sytuacja większości państw Europy Środkowej i Wschodniej, w tym Polski jest obecnie gorsza niż krajów zachodu, mających wyższe wskaźniki dzietności oraz rezerwy ludnościowe w postaci biedniejszych wschodnich sąsiadów, względnie szybko ulegających asymilacji kulturowej. Polska nie będzie w stanie zrekompensować sobie strat ludnościowych wynikłych z emigracji oraz ujemnego przyrostu naturalnego względnie bliskimi nam mieszkańcami położonych na wschód czy południowy-wschód od Polski części Europy. Przyczyną takiej niemożności są jeszcze gorsze wskaźniki demograficzne w europejskich krajach byłego Związku Radzieckiego czy biednych krajów bałkańskich, z wyjątkiem muzułmańskich”[22].
Debiut Pawła Kempczyńskiego stanowi świetny przykład dywersji w świecie popkultury. Obok arcyciekawej fabuły można się w nim doczytać sensownych pytań, póki co pozostawionych przez wielkich tego świata bez odpowiedzi. Jak sam mówi, „Requiem…” jest to „jedna z alternatywnych wizji przyszłości. Zadaniem tej powieści jest przestrzegać, a nie oceniać”. Autor przedstawia w niej, w bardzo przystępny sposób, potencjalne następstwa niekontrolowanej imigracji, czego trudno uświadczyć w bieżącej twórczości kulturalnej. Kempczyński prezentuje bardzo oryginalne spojrzenie na podejmowane przez siebie zagadnienia, omijając delikatnie najbardziej typową tematykę. Konwencja książki nie dopuściła na przykład poruszenia zależności między zagrożeniem terrorystycznym a skupiskami imigranckimi, co nie odbija się jednak negatywnie na jej zawartości. Po lekturze „Requiem dla Europy” możemy sobie życzyć jedynie utrzymania poziomu Kempczyńskiego w polskiej fantastyce, oraz… ekranizacji tej ze wszech miar interesującej powieści.
Jakub Kalus
Przypisy:
[1] Ilość meczetów we: Francji – ponad 2000; Niemczech – 2600 (na 3,2 mln muzułmanów); Wielkiej Brytanii: ponad 1000 (2,4 mln wyznawców islamu); według włoskiego socjologa prof. Stefano Allieviego liczba meczetów na Zachodzie Europy jest porównywalna z tą w krajach muzułmańskich; dane za: Konrad Rajca, Nadchodzi Eurabia?, „Polonia Christiana” nr 18, styczeń-luty 2011, str. 14
[2] Wkurzam Salon, z Rafałem Ziemkiewiczem rozmawia Paweł Geremek, Warszawa 2011, str. 86-87
[3] P. Kempczyński, Requiem dla Europy, Warszawa 2007, str. 63-64
[4] Ibidem, str. 62
[5] Ibidem, str. 154-155
[6] Ibidem, str. 76-77
[7] Mam tu na myśli dwie głośne publikacje: Melanie Philips, Londonistan. Jak Wielka Brytnia stworzyła państwo terroru, Warszawa 2010; i Thiolo Sarrazin Deutschland schafft sich ab. Wie wir unser Land aufs Spiel setzen, Munchen 2010
[8] Grzegorz Kucharczyk, Użyteczni głupcy islamu, „Polonia Christiana” nr 18, styczeń-luty 2011, str. 23
[9] W wyborach samorządowych w Rotterdamie (mieście słynnym m. in. z największego w Europie portu) w 2008 roku burmistrzem został marokański imigrant – Aboutaleb
[10] P. Kempczyński, op. cit., str. 392-393
[11] Ibidem, str. 61
[12] „Muzułmańscy mieszkańcy Paryża modlą się przy Rue des Poissoniers w święto zakończenia Ramadanu. Praktyka publicznej modlitwy – choć niezgodna z francuskim prawem – jest w tym przypadku tolerowana (rzekomo z powodu zbytniej ciasnoty pobliskiego meczetu), pomimo skarg niemuzułmanów na blokowanie ulicy”. Konrad Rajca, Nadchodzi Eurabia?, „Polonia Christiana” nr 18, styczeń-luty 2011, str. 14
[13] P. Kempczyński, op. cit., str. 137-138
[14] Ibidem, str. xx
[15] Ibidem, str. 33-34
[16] Ibidem, str. 155
[17] Ibidem, str. 66-67
[18] Ibidem, str. 92
[19] Konrad Rajca, Nadchodzi Eurabia?, „Polonia Christiana” nr 18, styczeń-luty 2011, str. 13
[20] M. Szepietowski, Islamskie wyzwanie, „Myśl.pl”, nr 2 lato 2006, str. 8
[21] Konrad Rajca, op.cit., str. 14
[22] L. Haydukiewicz, IV Rzeczpospolita Migracyjna, „Myśl.pl”, nr 5 wiosna 2007, str. 12
Artykuł ukazał się w nr 9. „Polityki Narodowej” (lato 2011 r.).