Niecodzienne spotkanie
Wiosną 1938 roku w Bukareszcie miało miejsce zetknięcie się dwóch nieprzeciętnych osobistości. Za pośrednictwem Mircei Eliadego twarzą w twarz stanęli jeden z najważniejszych autorów jego młodości – baron Julius Evola[1] oraz człowiek, który ze sławnego w późniejszym okresie religioznawcy uczynił fanatycznego Rumuna – Kapitan Corneliu Zelea Codreanu. Ten ostatni, podówczas na czele utworzonego przez siebie i silnie zorganizowanego ruchu legionowego, przypuszczalnie niewiele wiedział o swoim gościu. Ktoś z jego kręgu, najprawdopodobniej sam Eliade, przybliżył mu sylwetkę przybysza z Rzymu przed spodziewaną wizytą. Ponadto gospodarz miał być zaznajomiony z niemieckim przekładem „Rewolty przeciwko nowoczesnemu światu”, który ukazał się trzy lata wcześniej. Z kolei włoski arystokrata, odbywający w tamtym czasie podróże po Europie z myślą o koordynacji elementów ucieleśniających na płaszczyźnie politycznej i kulturowej myśl tradycjonalistyczną, z pewnością miał już niejaki ogląd na temat tego, co reprezentuje sobą postać rumuńskiego nacjonalisty.
Do rzeczonego spotkania dochodzi w tzw. Zielonym Domu, tj. kwaterze głównej Legionu. Jego świadectwem jest kilka artykułów autorstwa Evoli, które pojawiły się później na łamach włoskiej prasy. Już przy pierwszym zetknięciu Włoch dostrzega w obliczu Rumuna[2] pierwiastki szlachectwa, siły i lojalności. Charakteryzuje go jako typ ario-rzymski, niczym współczesne ucieleśnienie starożytnego świata ario-italskiego. Pisze następnie: „podczas gdy jego szaro-niebieskie oczy zdradzają surowość oraz zimną wolę przywódcy, jego postać z kolei znaczy osobliwa nuta idealizmu, głębi, siły i ludzkiego zrozumienia”. Codreanu natomiast z satysfakcją odnotowuje, iż po raz pierwszy ma do czynienia z kimś, kogo wizycie przyświeca chęć poznania duchowego oblicza ruchu legionowego, a nie tego politycznego, który zazwyczaj jest głównym, o ile nie jedynym przedmiotem zainteresowania innych głodnych wiedzy na temat stworzonego przezeń fenomenu.
Geneza Legionu
Okres dwudziestolecia międzywojennego obfitował w pojawiających się na ideowej mapie Europy różnej maści ruchach narodowej odnowy. Tytułem przykładu wymieńmy choćby polski Obóz Narodowo-Radykalny, hiszpańską Falangę czy belgijski Christus Rex. Pomimo iż były to organizacje polityczne, to Julius Evola dopatrywał się w niektórych z nich pewnych analogii ze średniowiecznymi zakonami rycerskimi. Miał on tu na myśli przede wszystkim próby wychowania i ukształtowania młodzieży w duchu wartości wojowniczych i ascetycznych. I to właśnie ten aspekt przyciągnął jego uwagę do rumuńskiego Legionu. W następstwie konwersacji z jego przywódcą utwierdził się w przekonaniu, iż ruch legionowy nie jest zwyczajną organizacją polityczną, ale znacznie bliżej mu do zakonu ascetyczno-wojowniczego.
Chociaż Legion Michała Archanioła formalnie powstał w drugiej połowie lat 20., to jego genezy doszukać się można w poprzedniej dekadzie, a w dużej mierze w samej osobie jego przyszłego przywódcy. Koniecznie należy tu bowiem podkreślić, iż Căpitanul był nie tylko inicjatorem i liderem organizacji, nie tylko odcisnął na niej niezatarte piętno swojego autorytetu, ale też w najwyższym stopniu determinował jej specyfikę, stanowił niejako jej wzorzec osobowy. Można by wręcz pokusić się o stwierdzenie, że Legion to Kapitan. Nie chcemy przez to bynajmniej umniejszyć roli innych legionistów, ale mocno zaznaczyć, iż bez ich charyzmatycznego przywódcy ruch nigdy nie obrałby tego kierunku, który znamy z historii.
Sam Corneliu Codreanu już w dzieciństwie zetknął się z pierwiastkiem militarystycznym, w którego tle przebijał gdzieniegdzie pierwiastek monastyczny. Swój gimnazjalny etap edukacji przeszedł w wojskowej akademii znajdującej się na terenie XV-wiecznego klasztoru Manastirea Dealului (klasztor na wzgórzu). Tam nauczył się miłować okopy z jednej strony, a z drugiej unikać gadatliwości. Po latach wspominał, że porządek, dyscyplina, hierarchia, a także poczucie żołnierskiej godności przeniknęły do jego krwi odciskając piętno na całym jego życiu.
Gotowość i wola walki towarzyszyły mu od wczesnych lat. Nadmienić bowiem trzeba, iż po przystąpieniu Rumunii do wojny w 1916 roku, nie mając wówczas nawet skończonych siedemnastu lat, udaje się on na front w poszukiwaniu ojca. Po odnalezieniu właściwego regimentu bierze udział w jego kontrofensywie. Kiedy jednak walka się zaostrza, dowódca nakazuje ojcu odesłać syna do domu. Ten posłusznie powraca w rodzinne strony, a następnie wstępuje do szkoły wojskowej dla piechoty, w której zdobywa stopień podporucznika. W międzyczasie wojna światowa dobiega końca.
Okres niepokoju nie zakończył się jednakże w pełni. Jak wiadomo, był to czas agresywnej ekspansji komunizmu. 1 grudnia 1918 roku ogłoszono powstanie zjednoczonej Rumunii, toteż spodziewano się niejakiej normalizacji. Niemniej widmo zataczającej coraz szersze kręgi czerwonej ideologii wzbudzało wśród rumuńskiej ludności obawy o bezpieczeństwo.
Pewnego popołudnia wiosną roku 1919, na polanie w lesie Dobrina nieopodal miejscowości Husi we wschodniej Rumunii, z inicjatywy niespełna dwudziestoletniego Corneliu Codreanu zebrała się grupka około dwudziestu uczniów i studentów. Celem zgrupowania było przedyskutowanie postawy i planu działania w obliczu potencjalnej inwazji wojsk bolszewickich. Sugestią inicjatora spotkania było ukrycie się w lasach i organizacja tamże centrum rumuńskiego ruchu oporu. Zamierzeniem było zbrojne nękanie wroga, podtrzymywanie ducha niezłomności oraz płomienia nadziei w rumuńskich miastach i wsiach. Zgromadzeni przystali na tę wizję, po czym wszyscy złożyli przysięgę w miejscu, na którym śmierć odnajdywała wielu wrogów Mołdawii na przestrzeni stuleci jej historii. Dla utrzymania pozorów utworzone zostało kulturowo-narodowe stowarzyszenie, w ramach którego odbywały się spotkania i wykłady. Jednocześnie w tajemnicy gromadzono broń i organizowano ćwiczenia bojowe w lesie.
Ostatecznie do antycypowanej agresji oddziałów Armii Czerwonej na tereny naddniestrzańskie nie doszło. „Dzieci gotowe na śmierć”, jak określił wtedy siebie i swoich towarzyszy rumuński nacjonalista, powróciły do swoich domów. Niemniej zdobyte wówczas doświadczenie nie pozostało bez wpływu na dalsze losy młodzieży. Zasiane ziarno odwagi i poświęcenia miało po latach przynieść obfite plony.
Patronat Archanioła
Od czasu wspomnianego zgrupowania na polanie Codreanu nie pozostawał bierny, albowiem angażował się wraz z innymi działaczami w różnego rodzaju inicjatywy, którym przyświecał cel moralnej i kulturowej odnowy narodu. Młodzi nacjonaliści, zawiedzeni jednakże prowadzonymi dotychczas legalnymi środkami walki, postanowili ostatecznie uciec się do przemocy. Podjęto decyzję o zaplanowaniu i przeprowadzeniu zamachów na życie starannie wyselekcjonowanych zdrajców i wrogów Rumunii. Grupa niedoszłych zabójców[3] została jednak zadenuncjowana, jak się później okazało przez jednego z jej członków, aresztowana i osadzona w znajdującym się w Văcărești więzieniu, na potrzeby którego zaadaptowano część budynków składających się na jeden z największych klasztorów w środkowo-wschodniej Europie doby XVIII wieku.
Był październik roku 1923. Oczekując na proces sądowy aktywiści nie próżnowali. Opracowywali bowiem koncepcję nowej organizacji, a raczej sekcji w łonie istniejącej Ligi Narodowej Obrony. Miała się ona zajmować walką i formowaniem młodzieży. Dyskusja nad nazwą tejże sekcji odbyła się 8 listopada (według kalendarza juliańskiego), tj. w uroczystość św. Michała Archanioła wedle tradycji prawosławnej. Przeto przyszły Kapitan zaproponował: „Niech to będzie Michał Archanioł”. Na co przebywający wówczas w tym samym miejscu jego ojciec odparł, iż w więziennej kaplicy znajduje się ikona przedstawiająca niebiańskiego przywódcę hufców anielskich. Zebrani natychmiast wstali i udali się na miejsce, gdzie uroczeni zostali pięknem owej ikony. Sam Corneliu wspomina, że nigdy wcześniej nie doznał czegoś podobnego w zetknięciu się z żadną inną ikoną. Tym razem jednak poczuł on głęboką więź, zaś postać Archanioła jawiła mu się jako ożywiona. Grupa, która od tamtej pory regularnie oddawała się modlitwom przed tą ikoną, stanowiła zaczyn późniejszego Legionu.
Replika tejże ikony, podarowana Codreanu przez jednego z więźniów, powędrowała wraz z nim i jego towarzyszami najpierw po całkowitym uniewinnieniu i opuszczeniu więzienia w 1924 roku do kościoła św. Spirydona, a następnie do ich siedziby w Jassach. Umieszczono ją w głównej komnacie, zapalono przed nią oliwną lampę oraz postawiono wartę, którą pełniono dzień i noc. Opieka ikony oraz wybranego patrona wspierała odtąd legionistów w ich walce. W późniejszym okresie ikona z wizerunkiem Archanioła miała się znajdować na honorowym miejscu w domu każdego legionisty.
Narodziny Legionu
Legion Michała Archanioła został powołany do życia mocą decyzji Corneliu Codreanu w piątek w uroczystość św. Jana Chrzciciela 24 czerwca 1927 roku o godzinie 22 w Jassach w północno-wschodniej Rumunii. Zebranie założycielskie, w którym udział wzięła grupa byłych więźniów z Văcărești oraz kilku studentów, trwało jedną minutę, tj. tyle, ile było potrzebne na odczytanie pierwszego rozkazu, który to lapidarnie stwierdzał powstanie organizacji pod przywództwem Codreanu, nawoływał do wstępowania w jej szeregi pod warunkiem bezwzględnej wiary oraz do pozostania na uboczu tych, którymi targają wątpliwości, a także ustanawiał Radu Mironovicia dowódcą straży ikony.
Początki ruchu są tedy raczej skromne: niewielka liczebność, brak programu, żadnego zaplecza materialnego. Podkreślić tu jednakże należy, iż żaden z tych aspektów nie był postrzegany jako przeszkoda. Trzeba bowiem wiedzieć, że dla legionistów nie miało znaczenia to, czy ostatecznie zatriumfują, czy też zostaną zwyciężeni. Nawet jeśli przyszłoby im umrzeć, to tym, czego naprawdę pragnęli, a co kilka miesięcy później ślubowali podczas uroczystej przysięgi, było pozostanie niezachwianymi w obliczu każdej nawałnicy, oderwanie się od dóbr materialnych oraz poświęcenie w służbie narodu rumuńskiego i krzyża z pomocą Boga.
Skoro dalekosiężny cel stanowiło odrodzenie Rumunii, to wyżej wspomniane „przeszkody” pozbawione być musiały realnej siły powstrzymującej czy uniemożliwiającej młodym aktywistom dążenie do zrealizowania tegoż zamierzenia. Więcej nawet, określały one niejako charakter ruchu, przynajmniej w jego początkach, które miały wyznaczyć i utrzymać określoną jego jakość. Otóż np. niewielka liczebność legionistów – dość powiedzieć, że rok później w samych Jassach szeregi ruchu legionowego powiększyły się raptem o dwóch lub trzech aktywistów! – wynikała nie tylko z tego, że intencjonalnie nie prowadzono agitacji w celu rekrutowania nowych członków, a która od zawsze drażniła Kapitana. Przeciwnie wręcz, akcent kładziono na obowiązki, wyrzeczenia, poświęcenia, ażeby mieć pewność, że szeregi ruchu zasilą wyłącznie pożądani ludzie. Ponadto praktykowanie ducha ofiary, ochocze znoszenie wszelkich przeciwności hartowało nacjonalistów i aktywnie przygotowywało ich do potencjalnych jeszcze cięższych doświadczeń. Julius Evola tak charakteryzuje ducha legionowego: „Jest to postawa charakteryzująca się umiejętnością wyboru najtrudniejszej drogi, umiejętnością walki nawet wówczas, gdy wiadomo, iż bitwa jest materialnie przegrana”. I rzeczywiście, bezkompromisowa wiara w sens prowadzonej walki oraz bezwarunkowa gotowość do poświęceń były dwiema jakże charakterystycznymi rysami legionowego nacjonalizmu.
Brak pieniędzy, niedostatek materialnego zaplecza, a innymi słowy po prostu ubóstwo, były zdaniem legionistów znakiem od Boga, wskazującego tym samym, iż aspekt materialny nie może mieć absolutnie żadnego znaczenia dla sensu i wytrwałości w ich zmaganiach. Nawet wręcz przeciwnie, bo jak pisał Léon Degrelle, „wygoda usypia ideał. Nic go tak nie pobudza, jak bicz surowego życia uzmysławiającego nam wagę obowiązków, które bierzemy na siebie i misji, której trzeba być godnym”. Wymiar ich walki jawił się tedy jako wewnętrzny, duchowy aniżeli polityczny czy kulturowy. Zresztą wiara w Boga od samych początków stanowiła jeden z biegunów legionowego życia, toteż ateiści byli wykluczeni.
Wreszcie bezprogramowość miała tu niejako charakter programowy. Jeżeli już, to owym programem miał być „początek nowego życia”, które miało reprezentować całkowicie świeżą jakość na tle innych organizacji ogłaszających coraz to inne deklaracje. W oczach Legionu Rumunia konała nie względu na brak właściwych programów, ale z uwagi na brak odpowiednich ludzi. I to właśnie na tym pierwiastku, na ukształtowaniu nowego człowieka ogniskowały się dążenia Kapitana.
Nowy człowiek
W optyce prawicy hasła stworzenia nowego człowieka czy budowy nowego społeczeństwa budzić muszą słuszną odrazę, niechęć, a przynajmniej niepokój. Wszak tego rodzaju wizje znajdowały się efektywnie u podstaw choćby rewolucji antyfrancuskiej czy bolszewickiej. Na ich drodze do wzniesienia nowego wspaniałego świata w glorii wolności, równości, braterstwa stał stary człowiek ze swymi zabobonami o prawie naturalnym, tradycji, hierarchii, religii, którego należało zreformować lub eliminować niereformowalnych. Na gruzach starego świata i szczątkach jego mieszkańców narodzić się miał nowy człowiek, stojący na antypodach panującego dotychczas od tysiącleci rzekomego niewolnictwa. Zamierzeń tych nie udało się jednakże w pełni zrealizować. Utonęły w oceanie krwi.
Koncepcja nowego człowieka w percepcji Corneliu Codreanu, w odróżnieniu od tej rewolucyjnej wspomnianej powyżej, miała charakter o odcieniu kontrrewolucyjnym. Chodziło w niej bowiem nie tyle o tworzenie, co o odtworzenie, odrodzenie. Oczywiście w tamtejszych realiach idea ta wyczerpywała niejako znamiona nowości, niemniej jej istotą było nawiązanie do dawnej świetności „nieśmiertelnych Daków” (Herodot). Przywódca Legionu przekonywał, iż największą klęską narodu rumuńskiego nie było odebranie mu ziemi, zniszczenie klasy średniej czy dominacja w wielu sferach elementu żydowskiego, ale fakt zdeformowania dako-romańskiej struktury rasowej, co z kolei dało zaczątek typowi człowieka warunkującego duchowy i moralny upadek Rumunii doby początku XX wieku.
Julius Evola pisał, iż nigdy dotąd nie można było obserwować tak wielkich mas duchowo bezforemnych ludzi, a przez to otwartych na wszelkie sugestie oraz ideologiczną intoksykację. Z kolei kolumbijski reakcjonista Nicolás Gómez Dávila wtórował mu oznajmiając, że „człowiek współczesny nie ma życia wewnętrznego; pozostają mu zaledwie wewnętrzne konflikty”. Rumunia w okresie międzywojnia nie była tu wyjątkiem. Uderzający obraz wewnętrznej nędzy narodu rumuńskiego czynił w oczach Kapitana Legionu bezprzedmiotowymi wszelkie te wysiłki zmierzające do jego poprawy, które bazowały wyłącznie na ogłaszaniu nowych programów. Cóż bowiem po słusznych, chociażby i najchwalebniejszych postulatach, skoro do ich wdrażania miałby zabierać się ten sam typ człowieka, który zasila inne organizacje? Stąd przekonanie, że dopiero wewnętrzna przemiana („Potrzeba się wam znowu narodzić” – J, 3:7), duchowa transformacja („Odnówcie się duchem umysłu waszego i obleczcie się w nowego człowieka, który stworzony jest według Boga w sprawiedliwości i świętości prawdy” – Ef 4:23-24) uczynić miały możliwymi jakiekolwiek efektywne zmiany na planie politycznym.
Przeto punktem wyjścia dla akcji na zewnątrz musi być akcja odbywająca się wewnątrz, który to pogląd całkowicie podzielał włoski tradycjonalista. Jeszcze na kilka lat przed powstaniem ruchu Codreanu dostrzegał konieczność zwalczania własnych grzechów zanim przystąpi się do naprawiania innych. Zapewne zgodziłby się on ze stwierdzeniem, że „zawsze jest to smutne zwycięstwo, gdy odnosimy je nad bliźnim, będąc pokonanym przez grzech. Na próżno zatem sławimy zwycięstwo odniesione nad wrogiem, jeżeli nie odnieśliśmy zwycięstwa nad własnym gniewem i pychą”, które to słowa już 800 lat wcześniej wypowiedział zakonnik o duszy rycerza – św. Bernard z Clairvaux.
W trakcie oczekiwania na proces sądowy w 1924 roku przez późniejszego przywódcę nacjonalistów oraz grupy jego towarzyszy, miały miejsce spotkania, w których przyszli legioniści dyskutowali na temat obserwowanych u siebie wzajemnie defektów. Była to dość delikatna i niełatwa materia, niemniej pomagała w unikaniu popadania w samouwielbienie i zbyt pochopne zapędy w naprawianiu świata. Uwaga młodych nacjonalistów wyraźnie ogniskowała się wokół duszy, której uporządkowanie miało się dopiero stać punktem wyjściowym dla dalszych etapów walki.
Legion Michała Archanioła narodził sie tedy jako szkoła i armia ducha, w której wykuwać się mieli współcześni herosi na drodze przebudzenia, pielęgnacji i potencjalnej perfekcji pierwiastków ludzkiej wielkości, zaszczepionych w nich przez samego Boga. Ponieważ u podstaw organizacji, jak już wspomnieliśmy, nie było żadnego programu, zaś akcent położono na wymagające powinności, a także założono brak aktywnej rekrutacji nowych członków, efektem miał być napływ ludzi, którzy niejako uprzednio posiadali w sobie zalążek czegoś, co miało w pełni rozwinąć się pod wpływem surowości legionowego życia.
Koresponduje to w pewnym stopniu z wychwalaną przez Juliusa Evolę doktryną wierności własnej naturze, wedle której każdy człowiek przychodzi na świat z określonymi inklinacjami, wyposażony w konkretne predyspozycje, które efektywnie odzwierciedlane były w zajmowanym przezeń miejscu w świecie. Życie ludzkie postrzega się tam jako ledwie jeden z etapów czy też jeden z wariantów egzystencjalnych. Koncepcja ta najlepiej wyrażać się miała w hinduskim systemie kastowym, który René Guénon uważał za najpełniejsze odwzorowanie doktryny metafizycznej na płaszczyźnie społecznej. W porządku tym każdy znał swoje miejsce, a które z kolei nie tyle było wyznaczane przez sam fakt narodzin, co narodziny postrzegano jako efekt posiadania określonej natury (duchowej rasy). Najwyższym ideałem etycznym było tedy jak najdoskonalsze wypełnianie swoich powinności, co oznaczało jednocześnie przylgnięcie do praw, których źródła tkwiły w transcendencji. Wraz z upływem czasu, a co za tym idzie wraz z postępującą inwolucją cywilizacji, sztywne granice ulegały rozmyciu, aż wreszcie wyzwaniem stało się odszukanie własnej natury, poznanie siebie, które według Ewagriusza z Pontu jest wręcz początkiem zbawienia – zanim możliwa była praca nad perfekcją. Jak podkreśla Eliade, etymologią „grzechu” jest „chybienie celu” (co w grece oznaczało łucznika niezdolnego trafić strzałą w środek tarczy), toteż podporządkowanie się własnemu przeznaczeniu, wypełnianie własnej natury, bycie naturalnym, tj. postępowanie cnotliwie, ucieleśnienie łucznika, który trafia celu – oto punkt wyjścia dla akcji na zewnątrz. Pominięcie tego wstępnego etapu skazywać miało wszelkie dalsze wysiłki na niepowodzenie w tej czy innej formie.
Nacjonalizm etniczny
Nie trudno się domyśleć, że namacalne efekty działalności eksponującej aspekt ofiary, poświęcenia, dyscypliny, a eliminującej zupełnie element kunktatorsko rozumianej korzyści, nie mogły być imponujące. Z drugiej jednak strony, gdyby grupka zapaleńców miała poszerzyć swoje szeregi oraz sprostać i wytrwać w leżących u jej podstaw ideałach, z pewnością można było spodziewać się czegoś naprawdę doniosłego. I rzeczywiście, ruch legionowy, tj. Legion Michała Archanioła wraz z wchłoniętą później Żelazną Gwardią[4], okazał się być absolutnie wyjątkowym przypadkiem na tle innych działających w tamtym czasie w Europie formacji.
Legion stanowił formę, jeśli nie mistycznej sekty, to wojowniczego zakonu pod dowództwem natchnionego wizjonera, który przekonany był o tym, iż droga, którą podążał, nie była kwestią jego wyboru, lecz została mu powierzona przez siłę wyższą. Już sama nazwa stworzonej przezeń formacji, jak zauważa Evola, „wskazuje na mistyczne, religijne i ascetyczne aspekty jej nacjonalizmu”. Wszakże Michał Archanioł to zarówno istota przepełniona miłością do Boga, bezwarunkową wolą służenia Mu, a jednocześnie wojownik i przywódca wojsk niebiańskich w walce z Szatanem. Symbolizuje on również walkę duchową człowieka z kryjącą się w ludzkim wnętrzu skłonnością do grzechu.
Ruch legionowy jednoczył w sobie, spajał w nierozerwalną jedność idee monastycyzmu i militaryzmu, manifestował związek kontemplacji i akcji, ucieleśniał koncepcję integralności mnicha i rycerza, w konsekwencji skupiając w swoich szeregach ludzi usiłujących niejako urzeczywistnić wzór wojownika w habicie, tudzież zakonnika w zbroi. Joseph de Maistre 100 lat wcześniej pisał, że „nic (…) nie idzie tak dobrze w parze, jak duch pobożności z duchem wojskowym”. Ponadto Ernst Jünger twierdził, iż bohater i święty to reprezentanci najwyższego człowieczeństwa. W evoliańskiej optyce z kolei ideał osobowy wojownika oraz ascety ucieleśniał w najpełniejszym stopniu ideę męskości. Ów ascetyczno-heroiczny duch przenikał niemal każdy aspekt rumuńskiej formacji i towarzyszył jej od samych pierwocin.
Jednym z filarów, na których opierała się koncepcja Legionu Michała Archanioła, była więź z transcendencją, spojona z organiczną koncepcją narodu rozumianego jako wspólnota zarówno etniczna, jak i mistyczna, gdyż obejmująca żywych, umarłych oraz jeszcze nienarodzonych. Kapitan powoływał się, jak już wspomnieliśmy, na przekazy Herodota piszącego o „nieśmiertelnych Dakach” oraz na wiarę w nieśmiertelność duszy, obecną już u przedchrześcijańskich Traków. Na tym zasadzało się poczucie więzi wspólnotowej i bezkompromisowa wiara w sens podejmowanej misji.
Rewitalizacji poddana została zaczerpnięta, wedle samego Codreanu, z religii prawosławnej tradycyjna koncepcja ekumeny obejmującej trzy elementy: jednostkę, naród i Boga. W tak rozumianej wspólnocie indywiduum winno zintegrować się z prawami narodu, zaś naród musi wejść w orbitę praw boskich. Służba i poświęcenie dla narodu rumuńskiego wpisywały się tedy w szerszy kontekst wierności i powinności wobec Boga, zaś walka dla ojczyzny, symbolizującej między innymi ideał wykraczający ponad interes osobisty, postrzegana była jako szlachetna droga poskramiania namiętności. Kadra legionowa była niczym „kohorty ludzi z żelaza, niewzruszeni, zdolni do każdej dyscypliny, (…) podporządkowujący się transcendentnemu impulsowi”, jak o legionach rzymskich pisał włoski arystokrata. Słowa te odnieść można również do rumuńskich legionistów, owych bojowników metafizycznego nacjonalizmu.
Symbolem wyrażającym charakter Ruchu Legionowego w jego aspekcie zjednoczenia z ziemią przodków, zmarłymi oraz niebiosami był noszony blisko serca przez każdego legionistę mały skórzany woreczek wypełniony niewielką ilością ziemi zebranej z wielu miejsc chwalebnych bitew stoczonych na przestrzeni dwóch tysięcy lat, w którą to ziemię wsiąkła krew narodowych bohaterów.
Asceza legionowa
Innym istotnym pierwiastkiem, ściśle zresztą związanym z tym wyżej wspomnianym, był absolutny prymat ducha nad materią. On właśnie stanowił kardynalną zasadę koncepcji i życia legionowego. Nawet dosłowne ubóstwo (brak pieniędzy choćby na koperty czy znaczki pocztowe!) garstki legionistów u progu wyznaczonej przez ich przywódcę drogi nie był tutaj przypadkowy, lecz skrywał za sobą określony sens. „Bóg – twierdzi Codreanu – chciał dowieść, iż aspekt materialny nie miał żadnego znaczenia dla legionowej walki i zwycięstwa”. W innym miejscu dodaje: „polityczne osiągnięcia, kultura, zmagania i narodowa wielkość są środkami, a nie celami samymi w sobie. Celem ostatecznym jest nie życie, lecz nieśmiertelność”.
Apoteoza sfery duchowej nie ograniczała się bynajmniej do patetycznych deklamacji. Wprost przeciwnie, rozpoznać ją było można na wielu płaszczyznach funkcjonowania formacji. Wedle Kapitana Legionu, jedynie całkowita dominacja ducha nad ciałem służyć może za punkt wyjścia do prawdziwie etycznego i heroicznego życia. Jednym zaś z najefektywniejszych sposobów zdobycia tejże dominacji jest post. Stanowi on nie tylko narzędzie dyscyplinowania ciała, ale również sprzyja warunkom dla wsparcia ze strony przywoływanych modlitwami i rytuałami niewidzialnych sił z góry, które w walce okazują się nie mniej istotne niźli czynniki czysto materialne i ludzkie. Dlatego też, wedle relacji Juliusa Evoli, normalną praktyką dla rzesz legionistów było przestrzeganie trzy razy w tygodniu[5] tzw. „czarnego postu”, polegającego na całkowitym powstrzymywaniu się od posiłków, napojów oraz tytoniu. Jako ciekawostkę można tu wspomnieć, że właśnie na jeden z owych postnych dni przypadło spotkanie Włocha z Rumunem, kiedy to ten ostatni usprawiedliwiał się przed swoim gościem wyjaśniając powody, dla których nie może dzielić z nim poczęstunku[6].
Formację legionową charakteryzowała ścisła hierarchia. Na czele stał naturalnie Kapitan. Jego autorytet nie był jednak pochodną elekcji przez innych legionistów. Nie oni bowiem wybierali jego, lecz on wybierał tych, którzy mieli za nim podążać. Strukturę formowała sieć tzw. gniazd, które zasilało od kilku do kilkunastu członków. Zaznaczyć należy, iż wyższa funkcja w organizacji pociągała za sobą surowsze wymagania i poświęcenia. Wraz z rozwojem ruchu i wyodrębnianiem się w jego łonie rozmaitych sektorów (Bractwo Krzyża – młodzież do 20. roku życia; Korpus Legionowy – młodzież do 28. roku życia; Cytadela – kobiety i dziewczęta; Korpus Studencki – studenci, etc.) różnicował się także stopień wyrzeczeń. I tak np. tylko elita Legionu składała przyrzeczenia ubóstwa, wyrzekając się tym samym wszelkiego luksusu i rozrywki, jak choćby kino czy teatr. Na wspomnienie zasługuje również Korpus Szturmowy „Mota i Marin”[7], którego członkowie zobowiązani byli do przestrzegania celibatu nie tylko z uwagi na chęć nawiązania do zakonów rycerskich, ale również z czysto praktycznych względów. Otóż Korpus ten zasilali ludzie bezwzględnie oddani walce, nieobawiający się śmierci i gotowi na nią w każdej chwili. Tak bezkompromisowemu poświęceniu mogły zaś na drodze stanąć więzi czy zobowiązania rodzinne.
Spotkania komórek organizacyjnych dalekie były od wyłącznie formalnych wymian informacji. Codreanu porównywał zebranie gniazda do kościoła, zaś jego następca – Horia Sima przyrównywał owe spotkania do mszy św., albowiem zebrani zobowiązani byli do pozostawienia prywatnych trosk na uboczu, aby móc całą swoją uwagę skupić na sprawach Legionu i ojczyzny. Początkiem każdego zebrania był „apel poległych”, w trakcie którego przywoływano dusze zmarłych herosów poprzez odczytywanie ich nazwisk, a następnie odpowiadaniu po każdym z nich „obecny!”. Codreanu podkreślał, że to nie tylko alegoria, ale żywa wiara w ich obecność oraz wsparcie w walce. Brak było tam zażartych dyskusji i ścierania się poglądów. Zamiast tego panowała harmonijna atmosfera. Praktykowano modlitwy i medytacje.
Podobnie jak w przypadku wielu innych europejskich ruchów nacjonalistycznych, tak i w Legionie zastosowano uniformizację strojów. Osławione zielone koszule jeden z polskich badaczy przyrównał do ornatów. Elementem o doniosłym znaczeniu był śpiew, na który naciskał sam Kapitan oraz który stanowił jeden z czterech biegunów życia legionowego sformułowanych na początku istnienia tejże formacji. Miał on bowiem manifestować wewnętrzną, duchową dyspozycję, a mianowicie harmonię duszy. Codreanu twierdził, iż nie potrafi śpiewać ten, kto zamierza kraść lub dokonać innego rodzaju niesprawiedliwości, a także ten, kto nie posiada wiary oraz kto w pogardzie ma swoich towarzyszy. Hymn Legionu powstał już w 1927 roku i nosił tytuł „Zbudźcie się Rumuni”. Śpiewano także inne pieśni patriotyczne oraz religijne.
Z kolei siedziba, a raczej kwatera główna Legionu, czyli Zielony Dom – który miał być również miejscem rekonwalescencji dla rannych legionistów – także przywodzi skojarzenia z ascetycznymi zakonami. Nie chodzi jednak wyłącznie o panujące tam spartańskie warunki, ale również o fakt, iż powstała ona wysiłkiem rąk samych legionistów. Widok młodych ludzi, z poświęceniem i ofiarnością, a jednocześnie z pieśnią na ustach oddających się ciężkiej pracy w doskwierającym upale, śpiących w barakach, spożywających posiłki z niechlujnych puszek, zadziwił wizytującego budowę generała Cantacuzino i przywiódł mu na myśl tak bliski dlań duch żołnierskiej dyscypliny. Plac budowy jawił mu sie niczym front wojny. Sama idea Zielonego Domu miała być egzemplifikacją drogi legionisty w jej wymiarze samowystarczalności, poświęcenia, bezinteresowności i niezrażania się trudami.
Każdy niemal aspekt ruchu legionowego świadczył o jego absolutnej wyjątkowości w tamtym okresie. Pomimo trudnych, nierokujących początków, lecz dzięki wytrwałości udało się osiągnąć naprawdę niemało. Zasiane przed laty ziarno zakiełkowało, a plon zdawał się wreszcie przezwyciężać tłumiące je chwasty. Urodzaj zdawał się być na tyle obfity, że zaczął niektórym poważnie przeszkadzać.
Zbrodnia o świcie
Gdy spotkanie włoskiego tradycjonalisty z rumuńskim nacjonalistą dobiegło końca, ten ostatni odwiózł osobiście swojego gościa do hotelu, wbrew ostrzeżeniom z włoskiej ambasady. Na pytanie Evoli o to, czy Legion posiada jakąś odznakę, Codreanu podarował mu ją w prezencie. Przedstawiała ona wpisaną w okrąg szarą kratę na czarnym tle. Zapytany o jej znaczenie, Kapitan żartobliwie odparł, że może oznaczać ona kraty więzienne…
Horia Sima napisał po latach, iż „Legion narodził się pod gwiazdą prześladowania”, zaś rumuński myśliciel Emil Cioran wyraził się o jej przywódcy: „była to osobowość niepokojąca, tak że wychodząc od niego zawsze czułem tchnienie jakiejś nieodwracalności, jakiegoś nieodwołalnego wyboru kojarzącego się zawsze z ludźmi, nad którymi zawisło fatum”. Znalazło to niejako potwierdzenie w początkiem końca tego niezwykłego ruchu, którym okazało się uwięzienie Kapitana wraz z kilkunastoma towarzyszami, zaledwie kilka tygodniu po spotkaniu z Juliusem Evolą.
Nieco ponad pół roku później, a dokładnie w nocy z 29 na 30 listopadach 1938 roku, w trakcie rzekomego transferu więziennego strażnicy zatrzymali konwój w lesie Tincabesti, w którym następnie zarzucili powrozy na szyje legionistów, doprowadzając do ich uduszenia. Odbyło się to na polecenie władz państwa rumuńskiego, które wreszcie chciało ostatecznie rozprawić się z rosnącym w siłę niepożądanym zjawiskiem. Rankiem ciężarówki ze zwłokami czternastu legionistów, w tym człowieka, który wedle Eliadego „Pojednał Rumunię z Bogiem”, tj. samego Corneliu Codreanu, zajechały do twierdzy Jilava, gdzie czekał już wykopany w dziedzińcu dół, w którym następnie umieszczono ciała nacjonalistów, twarzą do ziemi, po czym przestrzelono je, aby uwiarygodnić późniejszą wersję o zastrzeleniu więźniów podejmujących próbę ucieczki. Dół przysypano wapnem gaszonym, a następnie zalano mieszanką betonową. W ten właśnie sposób zgasł najjaśniejszy płomień ruchu legionowego i chociaż formacja ta jakiś jeszcze czas funkcjonowała w przestrzeni społeczno-politycznej, to nie była ona już tym samym co Legion pod wodzą swojego Kapitana.
Marek Rostkowski
Artykuł ukazał się w nr 20. „Polityki Narodowej”.
[1] Było to również pierwsze spotkanie Eliadego z Evolą, choć obaj nawiązali kontakt korespondencyjny jeszcze w poprzedniej dekadzie.
[2] Choć sam Codreanu zaprzeczał oskarżeniom o obce pochodzenie, to w rzeczywistości wywodził się on z polskiej rodziny Zielińskich (stąd później Zelea), która do Rumunii przeniosła się z Bukowiny.
[3] Zabójstw ostatecznie dokonywano, choć nie przy tej konkretnej okazji. Sam Codreanu nie był tu wyjątkiem, gdyż i on miał krew na rękach.
[4] Organizacja powołana przez Codreanu w 1930 roku do walki z komunizmem. Stanowiła ona paramilitarną przybudówkę Legionu.
[5] Evola pisze o tym przy dwóch okazjach, przy czym w jednej z nich twierdzi, iż post praktykowany był dwa razy w tygodniu.
[6] Claudio Mutti, na podstawie przekazu pochodzącego od wdowy po Corneliu Codreanu, twierdzi jednak, że Kapitan przyłączył się do posiłku po zmroku.
[7] W roku 1936 delegacja w sile ośmiu legionistów została wysłana do Hiszpanii, aby wspomóc wojska Francisco Franco w ramach Międzynarodowego Legionu, walczące z komunistami. Ion I. Moța oraz Vasile Marin to nazwiska dwóch legionistów, którzy polegli podczas tegoż konfliktu. Stali się oni natychmiast bohaterami Ruchu Legionowego. Ich ciała sprowadzono przez Francję, Niemcy i Polskę do ojczyzny, zaś 13 lutego 1937 roku w Bukareszcie dokonano uroczystego pochówku, podczas którego tysiące opłakiwały spoczywających w okrytych barwami narodowymi trumnach herosów.